Diariusz Senatu RP, spis treści, poprzedni fragment, następny fragment


Oświadczenia

Po wyczerpaniu porządku dziennego 28. posiedzenia Senatu senator Józef Kuczyński wygłosił następujące oświadczenie:

W ostatnich tygodniach uwaga całego społeczeństwa skupiła się na reformie ochrony zdrowia, która budziła emocje, gdyż skutki jej skandalicznego przygotowania i wdrażania boleśnie, a często nawet tragicznie, odczuło już setki tysięcy pacjentów. Efekty niekompetentnego rządzenia, jak aktualny stan określiła w przyjętym w ostatnią niedzielę stanowisku nawet koalicyjna Unia Wolności, to przecież nie tylko te odczuwane na co dzień skutki reform społecznych opracowanych i wdrażanych przez rząd w pośpiechu, na kolanie, jakże często w sposób wprost tragicznie bałaganiarski. Bardzo wiele jest bowiem olbrzymich ukrytych zagrożeń, jakie ujawnią się dopiero w przyszłości i mogą być podobnie szokujące. Jedną z takich bomb z opóźnionym zapłonem jest sytuacja kultury w ramach realizowanej reformy administracyjnej kraju.

W ostatnich latach kultura traktowana była jak natrętne, niezbyt kochane dziecko. W efekcie ta sfera naszego życia nie była, delikatnie mówiąc, rozpieszczana przeznaczonymi na jej potrzeby nakładami finansowymi. To, co niosą ze sobą obecnie przyjęte rozwiązania dotyczące zarówno kompetencyjnego podporządkowania zarządzania placówkami fundamentalnymi dla kultury narodu, jak i źródeł ich finansowania, to zagrożenia wprost niewyobrażalne. Niedostrzeganie lub lekceważenie tych zagrożeń i nieprzeciwdziałanie im może mieć w przyszłości tragiczne konsekwencje, za które społeczeństwo będzie płacić bardzo wysoką cenę. Niektórych strat nie da się nawet za tę cenę odrobić.

Sytuację zilustruję tylko jednym, wycinkowym przykładem z byłego województwa elbląskiego.

Wojewódzka biblioteka publiczna, mająca swoją siedzibę w Elblągu, do końca ubiegłego roku podlegała wojewodzie i była finansowana z jego budżetu. Od 1 stycznia stała się, zgodnie z ustaleniami realizowanymi w ramach reformy administracyjnej, placówką podległą samorządowi miasta Elbląga. Zgodnie z ustawą o samorządzie terytorialnym przekazanie samorządowi zadań z gestii administracji rządowej wymaga zapewnienia ich finansowania w formie odpowiednich subwencji. Ministerstwo Finansów kompletnie jednak lekceważy te postanowienia, a Ministerstwa Kultury i Sztuki problem ten chyba w ogóle nie interesuje. Potrzeby finansowe związane z prowadzeniem w Elblągu omawianej biblioteki i jej dziesięciu filii, określone na rok 1999 w wysokości 3 milionów 354 tysięcy zł, pokryto, według aktualnych informacji Ministerstwa Finansów, w wysokości 1 miliona 384 tysięcy zł, co stanowi 41% zapotrzebowania. Samorząd elbląski, który i tak co roku wspomagał działalność biblioteki wojewódzkiej z własnych, dodatkowych środków, na pewno nie znajdzie możliwości jej dofinansowania i wyrównania tej olbrzymiej różnicy. W efekcie trzeba będzie likwidować wszystkie wspomniane filie, w których pozostało około siedemnaście tysięcy czytelników, i znacznie ograniczyć funkcjonowanie biblioteki głównej, obsługującej około dwudziestu tysięcy czytelników. To jeden z przykładów.

I drugi przykład, z tej samej łączki. W 1996 r. podjęto decyzję o odbudowie dwóch kamieniczek na Starym Mieście w Elblągu na potrzeby biblioteki wojewódzkiej oraz Centrum Współpracy Kulturalnej i Naukowej Państw Bałtyckich, w celu umieszczenia i udostępnienia tam zbiorów dawnej biblioteki elbląskiej. Pięćdziesiąt tysięcy woluminów należących do tej biblioteki jest magazynowanych w formie depozytów w bibliotece Uniwersytetu Toruńskiego. Do tej pory z budżetu wojewody elbląskiego i dodatkowych środków z rezerwy celowej budżetu państwa wydatkowano na ten cel ponad 3 miliony 700 tysięcy zł. Aby zakończyć inwestycję w bieżącym roku, brakuje, niezależnie od własnych, zdobytych przez inwestora środków w wysokości 2 milionów zł, około miliona 850 tysięcy zł. Poprzednio miał to zabezpieczyć wojewoda, obecnie jednak nikt już o tym nie pamięta, co grozi całkowitym wstrzymaniem tej będącej na ukończeniu inwestycji.

Takie przykłady, nie mówiąc o bardzo wielu innych , dużo groźniejszych dla kultury niż omawiane, można mnożyć w setki, a nawet tysiące w całej Polsce.

Konieczne jest więc, by minister Wnuk-Nazarowa spowodowała poddanie aktualnej sytuacji gruntownej analizie i wdrożyła na szczeblu rządu odpowiednie działania zapobiegające zapaści grożącej kulturze oraz powstaniu w niedalekiej przyszłości pustyni kulturalnej w kraju.

Jeśli chodzi natomiast o konkretną sytuację w Elblągu, to zwracam się do pani minister o podjęcie skutecznych działań w celu zabezpieczenia w 1999 r. dofinansowania bieżących potrzeb elbląskiej wojewódzkiej biblioteki publicznej w wysokości 1 miliona 960 tysięcy zł i zapewnienia 1 miliona 850 tysięcy zł na zakończenie omówionej inwestycji.

* * *

Senator Jan Chojnowski złożył oświadczenie w sprawie projektu ustawy regulującej kwestie związane ze zwrotem podatku VAT podróżnym zagranicznym:

Zwracam się tą drogą do pana Macieja Płażyńskiego, marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej, o przyspieszenie pracy i szybkie wprowadzenie pod obrady Sejmu projektu ustawy o zmianie ustawy o podatku od towarów i usług oraz podatku akcyzowym, który reguluje kwestię zwrotu podatku VAT podróżnym zagranicznym.

Projekt tej ustawy został przekazany przez rząd do Sejmu już 10 marca 1998 r. Jak najszybsze uchwalenie tej ustawy leży w interesie polskiej gospodarki, co też postuluję. Oczekują na to szerokie kręgi polskich kupców i organizacje handlowe, płatnicy tego podatku. Proszę przeto pana marszałka o spełnienie tych oczekiwań.

* * *

Senator Marian Żenkiewicz wygłosił trzy oświadczenia:

Pierwsze kieruję do pana ministra Balcerowicza i pani minister Wnuk-Nazarowej.

Kolejne dni ujawniają kolejne błędy i pomyłki związane z wprowadzaną reformą administracyjną naszego państwa. Jednym z ostatnich takich przykładów jest brak w budżecie sejmiku województwa kujawsko-pomorskiego środków na utrzymanie muzeum etnograficznego w Toruniu oraz muzeum ziemi kujawsko-dobrzyńskiej we Włocławku. Jednocześnie w budżecie tym pojawiły się środki na utrzymanie muzeum imienia Wyczółkowskiego w Bydgoszczy, które nie podlega kompetencji sejmiku, a więc nie może być przez ten sejmik finansowe. To oczywiste kuriozum można by traktować jako błąd urzędniczy, gdyby nie fakt, że środki te stanowią zaledwie 35,5% kwoty niezbędnej do utrzymania muzeum w Toruniu i Włocławku.

A zatem należy wyjaśnić publicznie, jaka jest prawda. To znaczy, czy rząd zdecydował się przerwać finansowanie muzeum w Toruniu i we Włocławku? Czy stan taki jest wynikiem błędów popełnianych przez urzędników administracji rządowej, czy też mamy do czynienia z niespotykaną w ostatnim czasie redukcją środków z budżetu państwa na utrzymanie tych placówek?

Dlatego zwracam się o niezwłoczne wyjaśnienie tej sprawy, tak bulwersującej środowisko ludzi kultury. W żadnym wypadku nie można dopuścić do tego, aby zarówno muzeum etnograficzne w Toruniu, jak i muzeum ziemi dobrzyńskiej i kujawskiej we Włocławku, musiały zawiesić lub ograniczyć swoją działalność. Wyrażam więc nadzieję, że zarówno minister finansów, jak i minister kultury i sztuki, zdołają uzgodnić wspólne stanowisko w tej sprawie i rozstrzygnąć pozytywnie ten bulwersujący problem.

Oświadczenie drugie kieruję na ręce pani minister Wnuk-Nazarowej.

W ramach reformy administracyjnej kraju toruński teatr imienia Wilama Horzycy od dnia 1 stycznia 1999 r. finansowany jest w ramach środków sejmiku wojewódzkiego. Z obietnic rządu wynikało, że dotacja z budżetu na ten cel wynosić będzie 75% dotacji ubiegłorocznej. Działania kierownictwa teatru nastawione były na zapewnienie prawidłowego funkcjonowania tej instytucji, mimo tak dużego ograniczenia środków budżetowych. Tymczasem, ku całkowitemu zaskoczeniu, dotacja na rzecz tego teatru, jaka została przyznana przez rząd na rok 1999, wynosi zaledwie 23,4% dotacji ubiegłorocznej. Ta niezrozumiała decyzja wystawia najgorsze świadectwo tym, którzy ją podjęli. Praktycznie jest to decyzja o likwidacji tego teatru.

Zapytuję więc: jakie przyczyny kryją się za tą decyzją? Czy jest to znowu błąd urzędnika, czy też próba likwidacji tak zasłużonej dla naszego miasta i regionu placówki kulturalnej? Kto personalnie kryje się za tą decyzją?

Takie sprawy nie mogą być rozstrzygane w sposób zakamuflowany, jak sąd kapturowy, dotyczą one bowiem nie tylko bytu pracowników teatru, ale mają także charakter niszczenia wieloletniego dorobku artystycznego. Pozbawiają mieszkańców Torunia i ziemi toruńskiej dostępu do jednego z podstawowych dóbr kultury.

Dlatego stanowczo domagam się publicznego wyjaśnienia tej sprawy oraz podjęcia decyzji o takim poziomie dofinansowania teatru imienia Wilama Horzycy ze środków budżetowych, aby mógł on normalnie funkcjonować. Wyrażam nadzieję, że decyzje te zostaną podjęte przez panią minister w porozumieniu z ministrem finansów - i że zostaną podjęte niezwłocznie.

Ostatnie oświadczenie kieruję na ręce pana Jerzego Buzka, prezesa Rady Ministrów.

Rządowe propozycje w zakresie uwłaszczenia użytkowników ogródków działkowych budzą ich zdecydowany sprzeciw. Tradycja ogrodów działkowych sięga w Polsce jeszcze ubiegłego wieku. Ich duży rozwój nastąpił w latach powojennych. Powstała swoista społeczność działkowiczów, zrzeszających się dobrowolnie w swej organizacji. Zagospodarowanie gruntów, bardzo często nieużytków i stworzenie wspólnej infrastruktury technicznej oraz organizacyjnej umożliwia funkcjonowanie ogrodów działkowych przy minimalnych wydatkach ponoszonych przez działkowiczów. Daje też działkowiczom poczucie bezpieczeństwa , szczególnie przed zakusami różnych grup kapitałowych na użytkowaną przez nich ziemię.

Propozycje rządowe zmierzające do uwłaszczenia działkowiczów wywołują ich obawy co do kosztów takiego uwłaszczenia. Samo tylko wprowadzenie wpisu do księgi wieczystej i związane z tym procedury geodezyjne przekraczają możliwości finansowe wielu działkowiczów. Powszechnie wiadome jest, że użytkownikami działek nie są ludzie bogaci. Uwłaszczenie niesie też groźbę tego, że obecne tereny ogródków działkowych mogą być przez niektórych przeznaczone na zupełnie inne cele, co zakłóci spokój i zniszczy swoistą proekologiczną atmosferę działek. Z drugiej strony uwłaszczenie to nie daje działkowiczom żadnych korzyści czy przywilejów, gdyż obecnie mają oni zarówno prawo zbywania działek, jak też ich dziedziczenia.

W tej sytuacji zwracam się do pana premiera o wycofanie tych fragmentów rządowej ustawy uwłaszczeniowej, które dotyczą uwłaszczenia działkowców. Nie można postępować wbrew woli olbrzymiej liczby naszych obywateli, tym bardziej że z punktu widzenia interesu budżetu i gospodarki działania takie nie wnoszą żadnych nowych wartości ekonomicznych ani też nie stymulują żadnych nowych procesów gospodarczych. Nadawanie zaś całej sprawie wymiaru politycznego świadczy o braku realizmu i braku znajomości oczekiwań społecznych. Liczę więc na to, że pan premier zechce zapoznać się bliżej ze stanowiskiem przedstawicieli działkowców i podjąć postulowane przeze mnie działania.

Jednocześnie nadmieniam, że na licznych spotkaniach z działkowiczami nie spotkałem się ani razu z poparciem inicjatywy rządowej. Problem ten dotyczy około miliona działkowców, co - licząc łącznie z rodzinami - daje liczbę około czterech milionów obywateli.

Łączę wyrazy szacunku i poważania.

* * *

Senator Jerzy Suchański wygłosił kilka oświadczeń:

Pierwsze oświadczenie kieruję do pana premiera Jerzego Buzka.

Uprzejmie informuję, że łamane jest prawo przez pana Stanisława Alota, prezesa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, w dodatku z pełną tego świadomością. Sprawa dotyczy odwołania prezesa oddziału ZUS w Kielcach, doktora Tadeusza Fatalskiego.

Uprzejmie proszę o zbadanie okoliczności, jakie towarzyszyły odwołaniu dyrektora ZUS. Złamane zostało, moim zdaniem, prawo w zakresie konieczności zasięgania opinii rady miejskiej w Kielcach oraz Rady Nadzorczej ZUS.

Pan wicepremier Janusz Tomaszewski w swoim wystąpieniu potwierdził złamanie prawa, a Ministerstwo Pracy i Polityki Socjalnej do tej pory zbiera informacje, aby udzielić mi odpowiedzi na oświadczenie wygłoszone na dwudziestym pierwszym posiedzeniu. Tymczasem prezes ZUS, wiedząc że złamał prawo i nie licząc się z tym, w styczniu 1999 r. powołał na to stanowisko inną osobę.

Proszę o informację, czy taki sposób postępowania jest wyjątkiem, czy też prawidłowością działania wysokiej rangi urzędników podległych panu premierowi. Proszę o informację, jakie konsekwencje poniesie prezes Stanisław Alot za takie działania.

Z poważaniem, Jerzy Suchański.

Kolejne oświadczenie kieruję do ministra zdrowia i opieki społecznej, pana Wojciecha Maksymowicza.

Uprzejmie proszę o informację dotyczącą ostatecznego ustalenia liczby łóżek w budowanym szpitalu w Starachowicach. Czy będzie ich czterysta sześćdziesiąt dziewięć, jak chce wojewoda i społeczeństwo regionu, czy trzysta jeden, jak jest podane w projekcie budżetu na 1999 r.?

Kolejne oświadczenie kieruję do pana wicepremiera Janusza Tomaszewskiego.

W dokumentach opracowanych przez ministra spraw wewnętrznych i administracji, dotyczących wydawania licencji ochroniarskich, wśród tych, którzy mogą ubiegać się o wydanie takich licencji, nie uwzględniono absolwentów szkół chorążych Milicji Obywatelskiej, a tylko szkół oficerskich i podoficerskich. Jak więc należy traktować absolwentów szkół chorążych w kwestii starania się o wydanie licencji ochroniarskich?

Z poważaniem, Jerzy Suchański.

Kolejne oświadczenie kieruję do pana Wojciecha Maksymowicza, ministra zdrowia i opieki społecznej.

Do wydania licencji ochroniarskich pierwszego i drugiego stopnia brakuje rozporządzenia ministra zdrowia i opieki społecznej, dotyczącego zakresu, zasad, typu i częstotliwości przeprowadzania badań lekarskich i psychologicznych, zgodnie z art. 34 ustawy o ochronie osób i mienia z dnia 22 października 1997 r. Czy i kiedy minister zdrowia wyda takowe rozporządzenie? Brak rozporządzenia blokuje bowiem wydatnie licencji ochroniarskich.

Z poważaniem, Jerzy Suchański.

Oświadczenie kierowane do pana premiera Jerzego Buzka.

Uprzejmie proszę o udzielenie odpowiedzi na pytania, które zawarte są w treści niżej cytowanego listu. Pragnę zaznaczyć, że problem poruszany przez autora wielokrotnie przewija się na spotkaniach z wyborcami.

A oto treść skierowanego do mnie listu pana Bogdana Rysiaka z Kielc, ulica Chrobrego 23.

"Zwracam się z prośbą o pomoc przy wyegzekwowaniu od skarbu państwa należności z tytułu utraconego mienia. W 1939 r. ja i moja rodzina zostaliśmy przymusowo wywiezieni w głąb Rosji. W ciągu piętnastu minut straciliśmy dorobek całego życia. W 1942 r. na Syberii zmarł mój ojciec Józef Rysiak. W 1946 r. wraz z matką wróciłem do kraju, zgodnie z porozumieniem pomiędzy rządami radzieckim i polskim.

Państwo polskie powinno zrekompensować nam wartość mienia pozostawionego na ziemiach zabużańskich. Do 1999 r. z tego zobowiązania nie wywiązał się żaden rząd. W 1998 r. powstały teoretyczne możliwości uregulowania tej sprawy - zapisy w "Dzienniku Ustaw" nr 9 poz. 32 oraz w rozporządzeniu Rady Ministrów z dnia 13 stycznia 1998 r.

Spełniłem wszystkie formalne wymagania i otrzymałem z Urzędu Rejonowego w Kielcach zaświadczenie o wartości nieruchomości pozostawionych na terenie obecnej Białorusi. Podjąłem starania o zrealizowanie należności, to znaczy zacząłem poszukiwania nieruchomości należących do skarbu państwa, które mogłyby być przeze mnie nabyte w drodze przetargu. Okazało się, że realizacja moich uprawnień jest niemożliwa, ponieważ majątku należącego do skarbu państwa, a będącego w gestii urzędów rejonowych, praktycznie nie ma. Nie ma również możliwości sprawdzenia, czy na terenie Polski taki majątek istnieje. Zatem urząd nie ma takich informacji i nie jest odpowiedzialny za ich zebranie, a tym samym nie jest zainteresowany udzielaniem informacji. Na dodatek majątek należący do skarbu państwa, a będący w gestii różnych agencji mienia skarbu państwa, z nieznanych przyczyn nie może być przeze mnie nabyty na podstawie tego zaświadczenia, mimo że jest wystawiony na przetarg (...).

Gdzie jest równość wobec prawa różnych podmiotów? Czyżby państwo nie musiało wywiązywać się ze swoich zobowiązań? Proszę więc o wyjaśnienie moich wątpliwości, jak również tego, czy i w jaki sposób państwo zamierza zrealizować swoje długi wobec mnie i innych zabużan. Dlaczego uniemożliwia się nabycie majątku będącego w gestii skarbu państwa, a przekazanego w zarząd agencji? Czy i w jaki sposób zostaną zrekompensowane straty, jakie ponoszę na skutek inflacji i niemożliwości realizacji moich praw od 1946 r., i moje utracone korzyści? Czy jedyną drogą realizacji moich roszczeń ma być odwołanie się do sądu lub trybunału międzynarodowego w Strasburgu?

Z poważaniem, Bogdan Rysiak."

Do pana premiera, z poważaniem, Jerzy Suchański.

* * *

Senator Jerzy Pieniążek wygłosił oświadczenie skierowane do wicepremiera, ministra finansów Leszka Balcerowicza:

Panie Premierze!

Swoim rozporządzeniem z dnia 4 grudnia 1998 r. powierzył pan Urzędowi Skarbowemu w Radomsku obsługę podatników z terenu powiatu pajęczańskiego, reaktywowanego po dwudziestu latach w granicach województwa łódzkiego. Dla przypomnienia informuję, że powiat ten utworzyło osiem gmin do 31 grudnia przyporządkowanych do trzech województw: sieradzkiego, piotrkowskiego i częstochowskiego. Dotychczas, to jest do końca grudnia ubiegłego roku, gminy te były obsługiwane przez urzędy skarbowe w Wieluniu, Kłobucku w województwie częstochowskim, w Radomsku i Bełchatowie w województwie piotrkowskim. Dziś wszyscy mieszkańcy nowego powiatu pajęczańskiego są obsługiwani poza terenem powiatu, w Urzędzie Skarbowym w Radomsku.

Informuję, że z krańcowych miejscowości powiatu pajęczańskiego do siedziby Urzędu Skarbowego w Radomsku jest około sześćdziesięciu kilometrów. Społeczne opory budziła szczególnie kwestia przewożenia dokumentów podatników z gminy Sienkowice i Działoszyn z Urzędu Skarbowego w Wieluniu, a więc stamtąd, gdzie byli dotychczas obsługiwani, do Urzędu Skarbowego w Radomsku. Dziś mieszkańcy miejscowości Kraszkowice mają obsługę skarbową w odległości sześćdziesięciu kilometrów, w Urzędzie Skarbowym w Radomsku, podczas gdy wcześniej mieli ją w odległości piętnastu kilometrów, w Wieluniu.

Dlatego też wnoszę, Panie Ministrze, aby wzorem powiatu wieruszowskiego, gdzie utworzono filię Urzędu Skarbowego w Wieluniu do obsługi na miejscu mieszkańców tegoż powiatu, utworzyć w Pajęcznie dla obsługi mieszkańców tego powiatu filię Urzędu Skarbowego w Radomsku, który dzięki temu mógłby skutecznie obsługiwać mieszkańców województwa. W ten sposób rozwiązalibyśmy konflikty, które powstały na terenie niektórych gmin. Informuję bowiem, Panie Premierze, iż mieszkańcy Miasta Działoszyn zgłosili formalny wniosek, iż chcą zmienić swoje przyporządkowanie do powiatu Pajęczno na przyporządkowanie do powiatu Wieluń. Dotyczy to również innych miejscowości w tymże powiecie. Jednocześnie taka zmiana - a precedens mamy w Wieruszowie - pozwoliłaby przybliżyć idee reformy i zapewnić lepszą obsługę podatników z powiatu Pajęczno.

* * *

Senator Henryk Stokłosa na zakończenie 28. posiedzenia Senatu wygłosił oświadczenie:

Oświadczenie moje kieruję do ministra spraw wewnętrznych i administracji.

Dotyczy ono praktycznych problemów, jakie pojawiają się po wprowadzeniu reformy samorządowej. Sądzę, że obecnie jest jeszcze czas na to, żeby skorygować pojawiające się usterki, tak żeby nie obrosły one w poważne problemy społeczne. Chciałbym zwrócić uwagę na trzy problemy.

Po pierwsze. Ostatnio w niektórych środowiskach pojawiły się opinie, że należy zredukować liczbę powiatów do stu, stu pięćdziesięciu. Oznacza to likwidację mniejszych i biedniejszych powiatów. Argumentem przemawiającym za takim rozwiązaniem jest rachunek ekonomiczny. Po prostu zdaniem niektórych polityków powiaty, które wymagają dotacji, nie mają prawa bytu. W konsekwencji należałoby zlikwidować prawie połowę powiatów, które niedawno utworzono. Moim zdaniem, jest to zbyt pochopna opinia. Nie można jeszcze, zaledwie po kilku dniach istnienia tej struktury, wydawać jakichkolwiek opinii. Poza tym w przyszłości może się okazać, że niektóre małe powiaty radzą sobie lepiej od większych. Ponadto takie twierdzenia są społecznie niebezpieczne. Sugerują one, że reforma nie została do końca przygotowana, a także zniechęcają one do samorządności w ogóle.

Po drugie. Powstało wiele powiatów o połączonych nazwach. W Wielkopolsce istnieje powiat czarnkowsko-trzcianecki ze stolicą w Czarnkowie. Kompromis, który w założeniach miał pogodzić te miasta, obecnie stał się wręcz groteskowym zarzewiem konfliktów. Oba miasta tracą czas i energię na manifestacje i protesty. Antagonizmy te przenoszone są także na konkretne sprawy. Trzcianka na przykład posiada nowoczesny budynek komendy policji, ale Czarnków chce mieć komendę u siebie, więc całe wyposażenie przewieziono do stolicy powiatu. Podobne ambicjonalne kłótnie dotyczą obu stron. Jak widać, w ciągu krótkiego czasu funkcjonowania powiatów o złożonych nazwach okazało się, że kompromis ten jest jedynie konfliktogenną pomyłką. A przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że na początku zabrakło odwagi.

Po trzecie. Przed wprowadzeniem reformy samorządowej gmina Jastrowie z byłego województwa pilskiego otrzymała obietnicę, że wejdzie w skład przyszłego powiatu pilskiego. W planach jednak tego nie ujęto i Jastrowie znalazło się w granicach powiatu złotowskiego. Po wielu protestach złożono obietnicę, że mapa zostanie skorygowana po wyborach samorządowych. Mimo tych obietnic Jastrowie nadal pozostaje w powiecie złotowskim.

Kończąc, pragnę zwrócić uwagę, że podobne kontrowersje budzą w społeczeństwie wiele obaw co do wiarygodności reform, a obecnie jest to jak najmniej pożądane. Pozostawienie poruszonych problemów bez żadnych propozycji ich rozwiązania może zahamować tworzenie samorządów w Polsce.

W związku z faktem utworzenia powiatów o złożonych nazwach uważam, że ministerstwo powinno jasno określić, jakie przywileje i kompetencje mają oba miasta, czyli jaka jest ich sytuacja formalnoprawna. Chodzi o to, żeby samorządowcy mogli oprzeć się na konkretach.

Jeśli chodzi o kwestię Jastrowia, to trzeba powiedzieć, że społeczeństwo tej gminy pragnie poznać odpowiedź na pytanie, czy przyłączenie Jastrowia do powiatu złotowskiego było zwykłą pomyłką, czy też działaniem celowym. Jeśli było to działanie przemyślane, to można jeszcze zmienić tę decyzję.

Jeśli chodzi o ostatnią kwestię, czyli o głosy niektórych polityków mówiące o konieczności redukcji liczby powiatów, to mogę stwierdzić, że przynoszą one jedynie szkodę reformie.

* * *

Senator Stanisław Gogacz swoje oświadczenie skierował do Wojciecha Maksymowicza, ministra zdrowia i opieki społecznej:

W dniu 23 października 1998 r. lekarz wojewódzki, dyrektor Wydziału Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie, pismem nr ZIIIPB3021/56/98 poinformował dyrektora szpitala neuropsychiatrycznego w Lublinie, lekarza medycyny Tadeusza Młynarczyka, że Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej pismem z dnia 22 października 1998 r., znak PSA/014/A/600/98, przyznało tutejszemu szpitalowi neuropsychiatrycznemu środki w wysokości 700 tysięcy zł. Środki te miały być przeznaczone w szczególności na: zmniejszenie zadłużenia w zakładzie, restrukturyzację łóżek szpitalnych, poprawienie sytuacji ekonomiczno-finansowej zakładu, wydatki bieżące i inwestycyjne. Ze środków tych planowano między innymi zakup nowego respiratora do sali intensywnej opieki medycznej oraz nowego aparatu do EEG.

Szpital neuropsychiatryczny dysponuje osiemdziesięcioma trzema łóżkami neurologicznymi w dwóch oddziałach, przyjmuje najwięcej chorych z Lublina i województwa. Siedemnaście dni w miesiącu pełni ostre dyżury. Aparat do EEG liczy sobie już osiem lat i jest maksymalnie wyeksploatowany, często ulega awariom. Nowy respirator jest niezbędny do sali intensywnej opieki medycznej, gdzie przeważnie przebywają nieprzytomni pacjenci z neurologii. Dotychczas używa się dwóch prawie dziesięcioletnich respiratorów, które często ulegają awariom, co może stanowić zagrożenie dla życia pacjentów.

Do dnia dzisiejszego wyżej wymienionych środków finansowych szpital nie otrzymał, nie otrzymał też żadnej informacji dotyczącej wyżej wymienionej kwoty, to znaczy tych 700 tysięcy zł.

Ponieważ urząd lekarza wojewódzkiego został rozwiązany, proszę pana ministra o wyjaśnienie, czy i kiedy szpital otrzyma obiecane środki, czy też ich nie otrzyma i dlaczego. Z poważaniem, Stanisław Gogacz.

* * *

Senator Zbigniew Kulak, przedstawiając zebranym dwa kubki, powiedział:

Te kubki są częścią oświadczenia.

Zamierzam poruszyć sprawę marginalną, ale jednak dotyczącą Senatu Rzeczypospolitej Polskiej, i dlatego kieruję moje oświadczenie do szefa kancelarii naszej Izby.

Wszyscy państwo senatorowie otrzymali w ostatnich tygodniach drobny - choć trudno ocenić wartość materialną - upominek w postaci porcelitowego kubka ozdobionego symbolem Senatu. Dziękuję za łaskawość, choć tak się składa, że już jestem w posiadaniu identycznego naczynia, także zdobionego złotym liternictwem i grafiką, otrzymanego od władz miasta, w którym mieszkam. Myślę, że do końca obecnej kadencji będę w posiadaniu całego serwisu w kolorystyce ciemnego granatu. Zdziwienie moje budzi jednak dokładne przyjrzenie się denkom obu kubków. Otóż kubek z Gostynia ma denko gładkie, a kubek senacki wyraźny napis, że został wykonany w Wielkiej Brytanii.

Proszę uprzejmie o odpowiedź. Dlaczego wręczony w polskim parlamencie symboliczny gwiazdkowo-noworoczny upominek nie był wyprodukowany przez polskiego robotnika w polskim zakładzie? Ile kierowaną przez pana ministra kancelarię kosztował zakup tych stu naczyń?

* * *

Senator Grzegorz Lipowski wygłosił następujące oświadczenie:

Jak dobrze, że ja zabieram głos po senatorze Kulaku, bo jedno z trzech oświadczeń będzie dotyczyło podobnej sprawy, tylko trochę grubszej.

Pierwsze oświadczenie kierowane jest do prezesa Rady Ministrów. Od wielu lat władze miasta Lublińca, położonego na trasie drogi krajowej nr 43 Katowice-Poznań oraz drogi krajowej nr 46 Częstochowa-Opole, czynią starania o wprowadzenie do centralnego planu inwestycji Ministerstwa Transportu i Gospodarki Morskiej takiego zadania: budowa zachodniej obwodnicy miasta Lublińca.

Dzięki dużej operatywności władz miasta zadanie to już od dawna jest przygotowane do realizacji, zostały poniesione bardzo duże nakłady ze środków własnych, została opracowana dokumentacja, przeprowadzono bardzo mozolną pracę związaną z wykupem gruntów, budynków oraz wyłączeniem gruntów z produkcji leśnej. Nakłady, które zostały poniesione, zamykają się w kwocie blisko 3,8 miliarda zł. Do takiego zaawansowania prac poprzedzających rozpoczęcie zadania inwestycyjnego, które kwalifikuje się do planu centralnego, władze miasta były zmuszone stale wzrastającym niezadowoleniem, wywołanym nie tylko sprawami ekologii. Bowiem stale rosnący ruch samochodów osobowych i tirów przez centrum miasta, które ma bardzo wąskie ulice i zwartą zabudowę, powoduje jego degradację, ale również stwarza bardzo duże zagrożenie wypadkami i nie pozwala mieszkańcom normalnie funkcjonować.

Statystyka wypadków i kolizji wykazuje, że na drodze nr 43 w latach 1996, 1997, 1998 zaistniało około siedemdziesięciu przypadków rocznie, a na trasie nr 46 od czterdziestu do sześćdziesięciu przypadków rocznie. Mimo wprowadzenia wielu usprawnień, jak sygnalizacja świetlna czy wydzielenie na części drogi ścieżki rowerowej, sytuacja nie może przy tym nasileniu ruchu ulec poprawie.

Ostatnio osoby zamieszkujące przy przelotowych ulicach, ze względu na pękanie obiektów usytuowanych przy nich, wnoszą pozwy do sądu, bowiem te pęknięcia są wynikiem tak bardzo wzmożonego ruchu.

Działaniami lokalnymi, przygotowując zadanie do wprowadzenia do planu centralnego, władze Lublińca starały się wstrzymać protest i zapobiec chęci wywołania protestu społecznego w postaci zablokowania dróg wjazdowych dla samochodów jadących tranzytem przez miasto. Nadmieniam, że ruch z granicy zachodniej w kierunku Śląska i w innych kierunkach w ciągu ostatnich lat wzrósł bardzo znacznie.

Prowadzenie tych prac przygotowawczych przy zapewnieniach kolejnych ministrów - dowodem tego są pisma z 1997 r. i 1998 r. - o konieczności wprowadzenia tego zadania do planu centralnego, pozwalały wspomniane protesty wstrzymać, jednak fakt niewprowadzenia tego zadania do planu na 1999 r. może spowodować protest, którego władze lokalne nie będą w stanie opanować, a co gorsza, wytłumaczyć ludziom, że trudności leżą gdzieś indziej, a nie we władzach centralnych, w rządzie wybranym przez to właśnie społeczeństwo.

Przedstawiając te argumenty, proszę pana premiera o wydanie skutecznych zaleceń, aby poprawka, którą zgłoszę do planu budżetu na 1999 r., ze zrozumieniem i aprobatą została przyjęta przez koalicję.

Z nadzieją na takie zrozumienie oraz z wyrazami szacunku pozostaje Grzegorz Lipowski.

Drugie oświadczenie, również kierowane do prezesa Rady Ministrów.

Oświadczenie to kieruję do pana premiera w swoim imieniu oraz w imieniu członków Związku Sybiraków, oddziału częstochowskiego, z uwagi na brak odpowiedzi i niezajęcie stanowiska wobec sprawy przedstawionej w piśmie - numer dziennika 86/98 z 26 października 1998 r. - jakie zostało skierowane do kierownika Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych magistra Jacka Taylora. W piśmie tym wnioskodawcy wnosili o zmianę wpisu w legitymacjach kombatanckich Związku Sybiraków i Kazachstanu. Obecny wpis brzmi: deportacja do ZSRR. Uważamy, że jest niewłaściwy i uważamy, że powinien brzmieć: aresztowanie - zesłanie. Wyraz "deportacja" jest rozumiany tak, że osoba z innego państwa popełniła przestępstwo, za co zostaje deportowana do kraju, z którego przybyła, względnie do miejsca stałego zamieszkania.

Ostatnio często słyszymy lub czytamy w środkach przekazu o deportacji osób nielegalnie przekraczających granicę naszego państwa, osób które popełniły przestępstwo na terenie naszego kraju, a są obywatelami innych państw, czy też deportacji cudzoziemek, kobiet lekkich obyczajów, za uprawianie tego procederu. To określenie jest bardzo trafne w stosunku do tych przypadków. Co do stosowania tego określenia do nas, to absolutnie nie możemy się na to zgodzić, bowiem, po pierwsze, nie popełniliśmy żadnego przestępstwa, gdy byliśmy wywożeni, a po drugie, nie byliśmy cudzoziemcami, lecz obywatelami Polski, mieszkającymi na tych terenach od wielu lat, a nawet i pokoleń. Wpis ten został przyjęty w czasach, gdy istniał jeszcze Związek Radziecki, i miał świadczyć, że nie było to nic groźnego, a po prostu: deportowany. (...) Został on przywieziony do granicy państwa i wypuszczony na wolność, co obecnie stosuje się przy deportacji.

Razem z rodzeństwem i moją mamą zostałem wywieziony i wypuszczony 6 tysięcy km od granicy, jak zresztą większość, bez prawa powrotu przez ponad sześć lat do mojego kraju, którym jest Polska, a więc byłem aresztowany i zesłany na Sybir. O taki zapis nam chodzi, mam nadzieję na zrozumienie. Takiej interpretacji zapisu będę oczekiwał wraz z dużą grupą aresztowanych i zesłanych Sybiraków.

Bardzo żałuję, że od tych spraw zacząłem, bo chciałem przedstawić interpelację, którą w takim razie złożę na piśmie.

Dotyczy to nielegalnego importu 80 tysięcy t tkanin i odzieży o wartości 150 milionów zł. To oznacza, że kilogram tkanin był wprowadzony do naszego kraju i lekko oclony, bo kosztował 2 zł. Są przypadki, że wprowadzono 25 tysięcy tkanin po złotówce. Są to miliony metrów, Korea wprowadziła bowiem w ciągu trzech kwartałów do naszego kraju 13 milionów 888 tysięcy m2 tkanin, Tajwan - 10 milionów 145 tysięcy, Niemcy - 4 miliony 600 tysięcy, Francja - 2 miliony 200 tysięcy, inne kraje mniej.

Przeliczając te 80 tysięcy t tkanin, to w naszym kraju 60 tysięcy osób utraciło pracę w przemyśle lekkim. To jest siedem dużych tkalni i jedenaście przędzalni. Takie kłopoty czekają nasz rząd.

Tkaniny nie są badane na granicach, a są one wykańczane środkami szkodliwymi dla zdrowia, kancerogennymi. Badania były przeprowadzane przez przemysł, który wyłapuje takie przypadki. Jest masę - użyję tego słowa - kanciarstwa, przychodzą bowiem nawet setki tysięcy tkanin o zerowej wartości. I wszystko to przechodzi przez granicę, natomiast wchodzi z zupełnie inną fakturą. Ten problem przedstawię w osobnym oświadczeniu. (...).

* * *

Senator Kazimierz Drożdż złożył do protokołu posiedzenia oświadczenie skierowane do Wojciecha Maksymowicza, ministra zdrowia i opieki społecznej:

Ustawa z dnia 6 lutego 1997 r. o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym (Dz.U. nr 28, poz. 153) była już pięciokrotnie nowelizowana, co doprowadziło do dużych komplikacji. Świadczy o tym między innymi powszechna krytyka w trakcie aktualnego wprowadzania reformy służby zdrowia. I tak na przykład w pierwotnym brzmieniu wyżej wymieniona ustawa w art. 35 ust. 2 przewidywała, że zaopatrzenie w leki i materiały medyczne przysługuje ubezpieczonemu na podstawie recepty - "odpowiednio przez felczera (starszego felczera) ubezpieczenia społecznego".

Jednakże kolejna nowelizacja cytowanej ustawy ust. 2 art. 35 (Dz.U. nr 117 poz. 756 z 9.09.1998 r.) nadała inne brzmienie, pomijając zupełnie osobę felczera.

Powyższa sytuacja jest głęboko krzywdząca dla nielicznej już grupy felczerów, którzy posiadają jednak długoletnie doświadczenie i praktykę medyczną, wykonując w przeważającej mierze pracę w punktach felczerskich na wsi, w małych miejscowościach, w ambulatoriach zakładowych itp., z reguły dla najuboższych grup ludności.

Nadto wyżej wymieniona nowelizacja wydaje się sprzeczna z postanowieniami ustawy z dnia 20.07.1950 r. o zawodzie felczera (Dz.U. nr 36 poz. 336 z późniejszymi zmianami) oraz rozporządzenia ministra zdrowia z dnia 23.02.1953 r. w sprawie szczegółowego zakresu uprawnień zawodowych felczera (Dz.U. nr 18 poz. 73).

Zwłaszcza ostatnia nowelizacja ustawy o zawodzie felczera (ustawa z dnia 4.06.1998 r. o zmianie ustawy o zawodzie felczera, Dz.U. nr 143, poz. 916) świadczy dobitnie o tym, że ustawodawca nie miał zamiaru pozbawić felczera możliwości wykonywania zawodu, do czego jednak sprowadza się obecna sytuacja prawna, w wyniku której kasy chorych nie chcą zawierać umów z felczerami, uznając, że brak jest podstaw do refundacji recept wystawianych przez felczerów.

O tym, że mamy tutaj do czynienia z niedoróbkami legislacyjnymi, świadczy również rozporządzenie ministra zdrowia i opieki społecznej z dnia 30.12.1998 r. w sprawie recept lekarskich (Dz.U. nr 164, poz. 1195), które w § 1 i w dalszej części pominęło nie tylko felczerów, ale także i stomatologów.

Przedstawiając powyższe pragnę zwrócić uwagę, iż pozbawienie możliwości wystawiania recept refundowanych utrudni znacznie leczenie najbiedniejszych grup ludności, które już przed reformą miały ograniczone możliwości wykupienia lekarstw, a felczerów faktycznie pozbawi zatrudnienia w okresie przed osiągnięciem wieku emerytalnego.

Zaznaczyć należy, iż interwencje felczerów w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej jak dotąd nie odniosły pozytywnego rezultatu.

W związku z tym, licząc na zrozumienie, proszę o podjęcie odpowiednich czynności i działań, które doprowadzą do nowelizacji krzywdzącego zapisu w art. 35 ust. 2 cytowanej wyżej ustawy z dnia 6.02.1997 r. o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym, jak i zmiany treści rozporządzenia ministra zdrowia i opieki społecznej z dnia 30.12.1998 r. w sprawie recept lekarskich (Dz.U. nr 164, poz. 1195).

* * *

Senator Wiesław Pietrzak złożył do protokołu posiedzenia oświadczenie skierowane do Jerzego Buzka, prezesa Rady Ministrów:

Szanowny Panie Premierze!

Zwracam się do Pana Premiera z prośbą o przyśpieszenie prac nad projektem ustawy o zwrocie podatku VAT. Ustawa ta z ekonomicznego punktu widzenia jest pilnie potrzebna, może bowiem przyczynić się do ożywienia handlu zagranicznego, szczególnie w wielu rejonach przygranicznych. Przemawia za tym sytuacja mająca miejsce, na przykład na granicy wschodniej.

Kryzys w Rosji i innych krajach Wspólnoty w znacznym stopniu przyczyniał się do wzrostu obrotów handlowych na tym terenie oraz na innych targowiskach masowo odwiedzanych przez gości ze Wschodu. W ostatnim czasie jednak zauważa się ich spadek.

Uważam, że w interesie polskiej gospodarki jest powrót do sytuacji, jaka miała miejsce w latach poprzednich, kiedy to kupcy z krajów byłego Związku Radzieckiego na całej wschodniej granicy dokonywali masowych zakupów towarów. W wyniku tego do kasy NBP wpływały milionowe dewizy. Aby pozyskać te zasoby, niezbędne są dodatkowe zachęty, tym bardziej że widoczne jest również od niedawna pewne ożywienie w przyjazdach do Polski handlowców ze Wschodu. Jedną z nich może być zwracany podatek VAT na zakupy dokonywane w Polsce.

Pragnę zwrócić uwagę Pana Premiera na fakt, iż procedura ta jest praktykowana przez państwa Unii Europejskiej, gdzie podatek ten zwracany jest organizacjom handlowym, czyli płatnikom wyżej wymienionego podatku.

Będę Panu Premierowi wdzięczny za pilną interwencję w przedmiotowej sprawie.

* * *

Senator Jerzy Markowski złożył oświadczenie skierowane do Wojciecha Maksymowicza, ministra zdrowia i opieki społecznej:

Zwracam się do Pana Ministra z prośbą o spowodowanie ustalenia statusu i zakontraktowania świadczeń leczniczych z zakresu oparzeń z Samodzielnym Publicznym Zakładem Opieki Zdrowotnej w Siemianowicach Śląskich.

Oddział leczenia oparzeń do tej pory był największym tego typu ośrodkiem na terenie kraju. Brał między innymi udział w leczeniu osób poszkodowanych w wyniku wypadków zbiorowych z Gdańska, pożarów w kopalniach, wypadków w hutach, elektrociepłowniach i zakładach energetycznych.

Oddział liczy trzydzieści łóżek, w tym piętnaście intensywnego nadzoru i pięć do zabiegów rekonstrukcyjnych po opatrzeniach. W Szpitalu Nr 2 w Siemianowicach Śląskich znajduje się oddział nefrologii z piętnastoma stanowiskami do dializoterapii, oddział OIOM, zaplecza rehabilitacyjne z basenem włącznie. Szpital dysponuje pełną diagnostyką biochemiczną i bakteriologiczną, bankiem skóry i pracownią hodowli żywych komórek skóry. Poradnia oparzeń w ramach pracy przychodni przyszpitalnej zabezpiecza ciągłość procesu świadczeń po wypisaniu chorych ze szpitala.

Oddział zapewnia kompleksową opiekę lekarską i pielęgniarską, pełni dyżur non stop przez cały rok oraz świadczy usługi od dwudziestu pięciu lat w zakresie leczenia najcięższych oparzeń z całego kraju. W ciągu roku może przyjąć do leczenia do dwustu pięćdziesięciu ciężkich oparzeń.

Od przeszło dwudziestu lat oddział pozostaje bazą szkolenia podyplomowego lekarzy chirurgów Centrum Szkolenia Podyplomowego w Warszawie.

Pod koniec września 1998 r. został otwarty drugi ośrodek leczenia oparzeń w Siemianowicach: Centrum Leczenia Oparzeń w adaptowanym po ginekologii i położnictwie budynku Szpitala Nr 1 w Siemianowicach. Budynek ten został wydzielony z gminy i pozostaje w gestii wojewody. Centrum Leczenia Oparzeń po remoncie dysponuje pięćdziesięcioma trzema łóżkami i dobrymi warunkami hotelowymi pobytu chorych w szpitalu.

Pełnomocnik Śląskiej Kasy Chorych, dr Andrzej Sośnierz odmówił zakontraktowania usług ZOZ - m. Siemianowice i podjął decyzję zakontraktowania świadczeń na leczenie opatrzonych osób ubezpieczonych w Śląskiej Kasie Chorych w Centrum Leczenia Oparzeń jako ośrodka lepiej przygotowanego do leczenia tych przypadków, co jest nieprawdą. Centrum nie ma:

- własnej pracowni biochemicznej,

- własnej pracowni bakteriologicznej,

- własnej pracowni radiologicznej i zmuszone jest do korzystania z usług ZOZ.

Centrum Leczenia Oparzeń nie posiada oddziału nefrologicznego z możliwością dializowania chorych i zmuszone jest do przekazywania oparzonego z niewydolnością nerek do Szpitala Miejskiego Nr 2, na oddział oparzeniowy. CLO nie powiada również banku skóry ani pracowni hodowli naskórka. Do tej pory CLO nie ma również ordynatora.

Tak więc stwierdzenie, że CLO jest ośrodkiem lepiej przygotowanym do leczenia tych przypadków jest nieprawdziwe i krzywdzące dla cieszącego się od lat dobrą opinią oddziału leczenia opatrzeń, pozostającego w strukturach dobrze zorganizowanego Szpitala Miejskiego Nr 2 w Siemianowicach Śląskich.

Zaistniała sytuacja grozi likwidacją najlepiej przygotowanego szpitala i utratą lekarzy mogących leczyć najcięższe przypadki oparzeń.

Pozbywanie się takiej placówki niosącej pomoc górnikom, hutnikom i ofiarom wypadków energetycznych, zwłaszcza tu, w centrum przemysłowym Polski jest nie tylko nierozważne, ale i nieetyczne, i otwarcie szkodzi ludziom.

Zwracam się do pana ministra z prośbą o pilne zajęcie stanowiska w przedmiotowej sprawie.


Diariusz Senatu RP, spis treści, poprzedni fragment, następny fragment