Diariusz Senatu RP, spis treści, poprzedni fragment, następny fragment


Oświadczenia

Po wyczerpaniu porządku dziennego 32. posiedzenia Senatu senator Zbigniew Kulak złożył dwa oświadczenia:

Pan Lech Wałęsa, były prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, dowodzi po wielokroć, że nie potrafi wczuć się w swoją obecną rolę i zachowaniem oraz wypowiedziami nadal kompromituje na forum międzynarodowym siebie, swoich coraz mniej licznych zwolenników, a przede wszystkim nasze państwo. Nie chcę szczegółowo dzielić się moją oceną obecności pana Lecha Wałęsy w miejscach, w którym, moim zdaniem, być nie powinien, i nieobecności wtedy, gdy oczekiwałem pojawienia się byłego prezydenta. Do dzisiejszego wystąpienia skłonił mnie długi wywiad, opublikowany w marcowym numerze miesięcznika "Kalejdoskop Lotu", rozdawanego na pokładach wszystkich polskich samolotów.

Z wieloma przedstawionymi w tym wywiadzie poglądami nie zgadzam się. Mam takie prawo, podobnie jak każda osoba udzielająca wywiadu ma prawo do swoich, niekiedy bardzo oryginalnych, poglądów. To cena, jaką płacimy w ciągle jeszcze młodej demokracji. Dziwię się, że redakcja wspomnianego wydawnictwa zdecydowała się opublikować przemyślenia pana Lecha Wałęsy, znając przecież grono czytelników, do których owe wypowiadane prymitywne przechwałki trafią. Impuls, decydujący o zabraniu głosu z trybuny senackiej, stanowiło stwierdzenie pana Wałęsy, że otrzymuje on 2 tysiące zł renty, po czym dodał: "Ja tę rentę dla wszystkich byłych prezydentów wywalczałem."

Uważam, że mój osobisty wkład w ustalenie ostatecznych zasad wypłacania świadczeń byłym prezydentom naszego kraju jest z pewnością nie mniejszy niż autora cytowanych wyżej słów. Przypomnę, że przyznanie dożywotniego świadczenia pieniężnego w wysokości połowy wynagrodzenia prezydenta aktualnie pełniącego ten urząd to była moja poprawka, przyjęta swego czasu najpierw przez Senat, a potem podtrzymana przez Sejm. Dlatego nie rozumiem, dlaczego pan Lech Wałęsa otrzymuje wspomniane 2 tysiące zł skoro zgodnie z ustawą powinien otrzymywać ponad 5 tysięcy zł miesięcznie oraz kolejne 6 tysięcy zł na prowadzenie swego biura, na podobnych zasadach jak parlamentarzyści pełniący aktualnie, i tylko wtedy, mandat posła lub senatora. Albo pan Lech Wałęsa świadomie wprowadza w błąd czytelników, pasażerów lotowskich samolotów na całym świecie, albo też ustawa ta jest wadliwie realizowana. Jeśli zachodzi ta druga okoliczność, to proszę o wyjaśnienia kancelarię prezydenta, zobowiązaną do wypłacania należnego wyposażenia.

Pan Lech Wałęsa używa w wywiadzie określenia "renta", które ma w naszym kraju ścisłe i zdefiniowane znaczenie. Według brzmienia ustawy, środki w podanej wysokości, waloryzowanej wraz ze zmianą uposażenia aktualnego prezydenta, nie są z pewnością rentą. W tej sytuacji pojawia się wątpliwość. A może pan Lecz Wałęsa otrzymuje rentę inwalidzką? Jeśli byłaby to prawda, to zgodnie z brzmieniem ustawy osoba zainteresowana ma prawo wyboru, czy woli pobierać rentę lub emeryturę, czy też uposażenie dla byłych prezydentów RP. Dobrowolny wybór znacząco niższej renty od wyższego uposażenia prezydenckiego byłby decyzją nieracjonalną, o co pana Lecha Wałęsy nie śmiem podejrzewać.

Proszę Kancelarię Senatu o poinformowanie o moim wystąpieniu byłego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, pana Lecha Wałęsę.

Oświadczenie drugie kieruję do ministra skarbu oraz ministra finansów.

Jak podała w ostatnich tygodniach prasa, niemiecki producent cukru, firma Nord Zucker AG, przejęła pakiet większościowy cukrowni "Opalenica" koło Poznania.

Zwracam uwagę państwa senatorów na określenie "przejęła", gdyż okoliczności zmiany właściciela budzą istotne zaniepokojenie wśród wyborców, którzy zwrócili się do mnie w tej sprawie. Według uzyskanych przeze mnie informacji, cukrownia "Opalenica", w wyniku zawartej ugody bankowej, przekazała 46% akcji Bankowi Gospodarki Żywnościowej oraz mniejszą ilość innym wierzycielom, w tym Wielkopolskiej Hodowli Buraka Cukrowego, Bankowi Rozwoju Cukrownictwa i Rolimpexowi. Skarb państwa zachował 44% akcji.

Ugoda bankowa zakazywała nowym właścicielom odsprzedaży tych akcji przez okres dwóch lat. Tymczasem przed upływem roku BGŻ sprzedał swoje akcje wspomnianej firmie niemieckiej, i to bez przetargu, prawdopodobnie za cenę znaczącą niższą od wartości rynkowej tych akcji, a co za tym idzie, znacząco poniżej wartości tej jednej z największych polskich cukrowni o mocy przerobowej 4,5 tysiąca ton buraków na dobę. Według moich informacji firma Nord Zucker AG odkupiła także akcje od innych udziałowców, osiągając w efekcie pakiet większościowy drogą bezprzetargową.

W związku z powyższym stawiam następujące pytania. Pierwsze, czy przedstawione działania są zgodne z aktualną polityką rządu AWS i Unii Wolności? Drugie, czy Bank Gospodarki Żywnościowej, sprzedając akcje mimo zastrzeżonego dwuletniego zakazu sprzedaży, złamał prawo? Trzecie, czy Bank Gospodarki Żywnościowej, bank państwowy, może sprzedawać akcje polskiej cukrowni bez procedury przetargowej?

Moi wyborcy są przekonani, że cała transakcja sprawia wrażenie nieuczciwej, a koncern Nord Zucker AG wszedł bocznymi drzwiami w posiadanie znacznego majątku narodowego.

* * *

Senator Henryk Stokłosa w oświadczeniu wygłoszonym podczas 32. posiedzenia Senatu poruszył problemy związane z bezpieczeństwem na drogach:

Oświadczenie swoje kieruję do ministra transportu i gospodarki morskiej.

Wiąże się ono z narastającym problemem bezpieczeństwa na polskich drogach. W okresie ostatnich miesięcy notuje się coraz więcej wypadków drogowych, w których giną setki ludzi, a tysiące zostają ranni. Najbardziej jednak niepokojący jest fakt, że od lat nie wypracowano spójnego, efektywnego programu poprawy bezpieczeństwa na drogach. Taki program jest obecnie potrzebny, gdyż uczestników ruchu drogowego wciąż przybywa.

Zwiększająca się liczba samochodów prowadzi z jednej strony do większej liczby wypadków, a z drugiej - do szybkiego zużywania się nawierzchni. Zaniedbania w dziedzinie modernizacji i remontów dróg doprowadziły do tego, że po ostatniej zimie drogi pełne są dziur, niczym szwajcarski ser. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że taki stan nawierzchni prowadzi pośrednio do zwiększenia liczby wypadków i kolizji drogowych. Tłumaczenie, że na modernizację i na remonty dróg nie ma środków, nie może być w tym momencie zasadniczym argumentem, gdyż tu chodzi o życie tysięcy ludzi. Dlaczego dotąd nie podjęto długofalowych rozwiązań tego problemu? Przecież oczywiste jest, że transport drogowy będzie się zwiększał, a nie zmniejszał. Stan polskich dróg jest katastrofalny. Właściwie większość z nich wymaga modernizacji i generalnych remontów.

Ponadto wciąż brakuje wielu obwodnic i mostów, i to tych najbardziej potrzebnych. Na przykład w Pile, mimo wieloletnich przymiarek, wciąż nie ma obwodnicy północ-południe, a miasto w godzinach szczytu staje się nieprzejezdne. Podobnie wygląda sytuacja w Wałczu, gdzie ruch tranzytowy odbywa się przez centrum miasta. Jak widać, problem obwodnic dotyczy nie tylko wielkich aglomeracji, ale i mniejszych miast. A bez obwodnic rośnie, między innymi, zagrożenie na drogach miejskich, rośnie skażenie ekologiczne środowiska miejskiego, niszczeją ulice i budynki. Polskie drogi są nieprzystosowane do wzrastającego transportu drogowego. Pewnym wyjściem z tej sytuacji mogłyby być autostrady, które podobnie jak lepsze drogi są jednym z koniecznych warunków dalszego rozwoju państwa. Widać jednak, że obecnie program budowy autostrad stoi pod znakiem zapytania, a nawet może być zagrożony.

W związku z tym kieruję do ministra transportu i gospodarki morskiej następujące pytania. Pierwsze pytanie, czy jest przygotowany program zmierzający do poprawy bezpieczeństwa ruchu drogowego? A jeśli tak, to jaki? Drugie pytanie, czy przewidywane są w najbliższym czasie planowe i systemowe remonty dróg krajowych i lokalnych? Czy ministerstwo opracowało kompleksowy i długofalowy plan rozbudowy i modernizacji polskich dróg bądź pracuje nad nim? Jeśli tak, to jakie są założenia tego programu i kiedy można spodziewać się zakończenia jego realizacji? Trzecie pytanie, czy w związku z narastającymi problemami ruchu drogowego i zwiększającym się transportem drogowym ministerstwo ma opracowany plan dostosowujący infrastrukturę komunikacyjną do nowych realiów? Czwarte pytanie, jakie działania podjęło ministerstwo, aby przyspieszyć budowę autostrad w kraju? Piąte pytanie, jak wygląda proces przystosowania polskiego transportu drogowego do wymogów Unii Europejskiej? Szóste pytanie, czy wobec narastającego ruchu drogowego planowano działania zmierzające do przeniesienia części obciążeń na transport kolejowy? Dziękuję.

* * *

Senator Jerzy Suchański złożył na zakończenie 32. posiedzenia Senatu następujące oświadczenia:

Pierwsze oświadczenie kieruję do wicepremiera Leszka Balcerowicza.

Oświadczenie to dotyczy rezerw celowych, część 83, pozycja 35 o treści: "Środki na rozwój miejsc pracy poza rolnictwem na terenach wiejskich oraz rozwój infrastruktury, będące w dyspozycji Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, w tym 30 milionów zł na rozwój sieci energetycznych na wsi".

W środowisku wiejskim jest duże oczekiwanie na poprawę jakości i rozwój sieci elektroenergetycznych. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać o fatalnym stanie wiejskiej energetyki, która blokuje możliwości rozwoju lokalnej społeczności. Uprzejmie proszę o informację, kiedy zostaną uruchomione środki na realizację tych zadań. Konieczność przeprowadzenia przetargu publicznego oraz wielomiesięczne wykonawstwo robót energetycznych może spowodować określone trudności przy zbyt późnej decyzji o finansowaniu tych zadań.

Proszę również o informację, czy nie wykorzystana część tych środków w 1999 r. może być przeniesiona na rok 2000.

Z poważaniem, Jerzy Suchański.

Drugie oświadczenie kieruję do wicepremiera Janusza Tomaszewskiego.

W kraju funkcjonuje czternaście delegatur Urzędu Ochrony Państwa. Uprzejmie proszę o rozważenie możliwości utworzenia równorzędnych delegatur na terenie województw: lubuskiego i świętokrzyskiego. Społeczeństwo tych regionów nie powinno mieć wrażenia, że zaliczane jest przez rząd do innej klasy.

Z poważaniem, Jerzy Suchański.

Trzecie oświadczenie kieruję do prezesa ZUS, pana Stanisława Alota.

Jakie były i są przyczyny, że tak zwane KSI, ośrodki informatyczne, do tej pory jeszcze nie funkcjonują? Kto ponosi odpowiedzialność za nietrafione decyzje i marnotrawstwo środków publicznych?

Z poważaniem, Jerzy Suchański.

Czwarte oświadczenie kieruję do pana wicepremiera Leszka Balcerowicza.

Uprzejmie proszę o taką informację. Czy prawdą jest, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych wziął pożyczkę, aby wypłacić świadczenia emerytalno-rentowe? Jeżeli tak, to proszę o podanie przyczyny oraz poinformowanie, w jakiej wysokości zaciągnięto pożyczkę i kto zapłaci za odsetki?

Z poważaniem, Jerzy Suchański.

Piąte oświadczenie kieruję do pana premiera Jerzego Buzka.

Pan prezes ZUS, Stanisław Alot, niezgodnie z prawem odwołał ze stanowiska dyrektora oddziału ZUS w Kielcach doktora Tadeusza Fatalskiego. Brak opinii rady miejskiej oraz rady nadzorczej ZUS. Jest oczywiste, że pan Stanisław Alot w pełni świadomie kpi sobie z prawa.

23 grudnia 1998 r. przedstawiciel ZUS był nie przygotowany do tego, aby w sądzie zająć odpowiednie stanowisko, zaś na kolejnej rozprawie 24 lutego 1999 r., radca prawny poprosił o przełożenie jej, bo - jak sam przedstawił - jest nadal nie przygotowany.

Panie Premierze, czy takie działanie prezesa ZUS, pana Stanisława Alota, nie kompromituje przypadkiem rządu? Kto i jak poniesie odpowiedzialność za w pełni świadome łamanie prawa, czego finansowe skutki obciążą Skarb Państwa?

Z poważaniem, Jerzy Suchański.

I ostatnie oświadczenie kieruję do pana Tadeusza Syryjczyka, ministra transportu i gospodarki morskiej.

Szanowny Panie Ministrze!

Zwracam się do pana ministra z wnioskiem o wstrzymanie decyzji Dyrekcji Kolei Dojazdowych w Warszawie w sprawie przekazania parowozu PX 48-1724, który posiada Jędrzejowska Kolej Dojazdowa, do zamiejscowego Wydziału Kolei Dojazdowych w Poznaniu.

Parowóz ten jest wpisany do rejestru zabytków województwa świętokrzyskiego. Stanowi zabytek techniki kolejnictwa. W sezonie turystycznym parowóz ten ciągnie wagoniki ciuchci "Ekspres po Nidzie", która stanowi atrakcję turystyczną naszego regionu, a także daje utrzymanie kilkudziesięciu kolejarzom. Ciuchcia "Ekspres po Nidzie" od kilku lat przewozi coraz więcej turystów. W 1996 r. - szesnaście tysięcy, w 1997 r. - dziewiętnaście tysięcy czterysta, w 1998 r. - dziewiętnaście tysięcy sześćset. Istnieje podejrzenie, że CKDZ Poznań chce zdekompletować parowóz na części zamienne do wyposażenia tamtejszych parowozów. Moim zdaniem, to posunięcie zmierza do parcelacji majątku Jędrzejowskiej Kolei Dojazdowej, a tym samym do likwidacji kolejki. Problem ten powraca co jakiś czas. Mam obawy, że władze kolejowe nie są zainteresowane funkcjonowaniem Jędrzejowskiej Kolei Dojazdowej i dążą różnymi sposobami do jej unicestwienia.

* * *

Senator Zbyszko Piwoński skierował swoje oświadczenie, wygłoszone na 32. posiedzeniu Senatu, do wicepremiera, ministra finansów Leszka Balcerowicza:

Na poprzednim posiedzeniu przyjęliśmy ustawę umożliwiającą przekształcenie wojewódzkich kolumn transportu samochodowego w samodzielne ekonomicznie jednostki służby zdrowia. Była to decyzja o kilka miesięcy spóźniona, ale dobrze, że doszło do jej podjęcia. Jednak nie wszystkie konsekwencje tej decyzji zostały uwzględnione, zarówno przez resort zdrowia, jak i resort finansów.

Oświadczenie swoje kieruję zatem do wicepremiera i ministra finansów, pana Balcerowicza, prosząc o zweryfikowanie przyznanych środków na utrzymanie jednostek budżetowych służby zdrowia, które do tej pory korzystały z bezpłatnych świadczeń transportowych wojewódzkich kolumn transportu sanitarnego.

Dotyczy to w szczególności powiatowych i wojewódzkich stacji sanitarno-epidemiologicznych, które są jednostkami budżetowymi, a których budżety usytuowane są u starostów lub wojewodów. I minister finansów, który został ustawowo zobowiązany do wykreowania pierwszego budżetu dla powiatów i województw z tego dodatkowego. Dotyczy to w szczególności powiatowych i wojewódzkich stacji sanitarno-epidemiologicznych, które są jednostkami budżetowymi, a których budżety usytuowane są u starostów lub wojewodów. Minister finansów, ustawowo zobowiązany do wykreowania pierwszego budżetu dla powiatów i województw, tego dodatkowego wydatku, jakim będzie ponoszenie opłat za transport, do tej pory nie uwzględnił.

Nie jest to mała kwota i jej brak może stwarzać dla starostów, zwłaszcza dla starostów, mniej dla wojewodów, wyjątkowo trudną sytuację. A przecież nie ulega żadnej wątpliwości, że sprawność działania stacji sanitarno-epidemiologicznej w znacznym stopniu zależy od tego, jak jej pracownicy będą mogli poruszać się po, niejednokrotnie bardzo rozległym, terenie.

Składając to oświadczenie, chcę doprowadzić do usunięcia zaistniałej niekonsekwencji po to, by uniknąć ograniczenia skuteczności działania tych, w moim przekonaniu, ważnych instytucji kontrolnych.

* * *

Po wyczerpaniu porządku dziennego 32. posiedzenia Senatu senator Jerzy Baranowski złożył oświadczenie następującej treści:

Swoje oświadczenie kieruję jednocześnie do ministra gospodarki, pana Janusza Steinhoffa, i do ministra finansów, pana Leszka Balcerowicza.

Równocześnie z problemem złego stanu technicznego wiejskich sieci elektroenergetycznych, szczególnie rozdzielczych niskiego napięcia i szczególnie na terenach wschodniej Polski, pojawił się problem przyłączania do sieci elektroenergetycznych. Jest on bardzo bolesny dla potencjalnych odbiorców energii elektrycznej, ponieważ koszty przyłączenia rosną obecnie wielokrotnie.

Obserwuję, często nieuzasadnione, ataki na przedsiębiorstwa sieciowe, zakłady energetyczne, wywołane publikacjami w środkach masowego przekazu, a wynikające z nieznajomości obowiązujących w tym zakresie przepisów. Przyłączanie do sieci elektroenergetycznej reguluje ustawa z dnia 10 kwietnia 1997 r. "Prawo energetyczne" oraz rozporządzenie ministra gospodarki z 21 października 1998 r. w sprawie szczegółowych warunków przyłączania do sieci elektroenergetycznych. Odbywa się ono na podstawie umowy o przyłączenie. Koszty przyłączania do sieci, ponoszone przez przedsiębiorstwa sieciowe, są podstawą do ustalania w taryfie lub umowie o przyłączenie opłaty za przyłączenie. Są one ryczałtowe lub skalkulowane indywidualnie i obciążają inwestora - podmiot przyłączany do sieci. Taryfy są zatwierdzane, w większości już są zatwierdzone, przez Urząd Regulacji Energetyki, który ma obowiązek ochrony interesów odbiorcy przed nieuzasadnionym wzrostem cen.

Zwracam się do pana ministra gospodarki o zajęcie bardzo jasnego i klarownego stanowiska w tej sprawie. Dotychczasowe wypowiedzi przedstawicieli resortu pogłębiły tylko niezrozumienie u odbiorców energii elektrycznej i potencjalnych wykonawców usług w tej branży. Wywołały także niejasne i świadczące o nieznajomości przepisów prawa wypowiedzi niektórych parlamentarzystów. Jeśli połączymy oba fakty: obecną sytuację gospodarczą polskiej wsi i wdrażanie pakietu zagadnień energetycznych, to jasne staje się, że w najbliższym okresie silna będzie niechęć do z gruntu słusznych rozwiązań prawnych.

Pana ministra finansów bardzo proszę o ustosunkowanie się do następującego zagadnienia.

Mniej niż skromne środki finansowe, zapisane w ustawie budżetowej w postaci rezerwy celowej na modernizację wiejskich sieci elektroenergetycznych, uruchomione w szybkim czasie mogą choć częściowo te niechęci osłabić. Potrzebne są jednak dalsze regulacje prawne w ustawie "Prawo energetyczne", które nie naruszając ducha tego prawa, spowodowałyby zdecydowane wyjście naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców zubożonych, szczególnie wiejskich, terenów. Oczekiwaniom, że degradacja tych terenów nie będzie postępować, a zarówno przedsiębiorstwa sieciowe, jak i odbiorcy energii elektrycznej będą usatysfakcjonowani, widząc bieżące i perspektywiczne działania.

* * *

W swoim oświadczeniu senator Marian Żenkiewicz zwrócił się do ministra zdrowia i polityki społecznej z problemami dotyczącymi funkcjonowania ratownictwa medycznego.

Oświadczenie moje kieruję do pana ministra Wojciecha Maksymowicza.

Brak regulacji prawnych, jakie powinny być wprowadzone nową ustawą o ratownictwie, jest problemem bardzo ważnym dla działalności wszystkich stacji pogotowia ratunkowego w naszym kraju. Jest rzeczą naturalną, że ratownictwo medyczne winno znajdować się nadal w gestii istniejących stacji pogotowia ratunkowego. Przemawiają za tym faktem argumenty merytoryczne, takie jak obecny stan formalnoprawny w dziedzinie wykonywania świadczeń medycznych, potencjał kadrowy oraz majątkowy, czyli między innymi zgodnie z obowiązującymi standardami wyposażenie ambulansów sanitarnych.

Umowy zawarte z kasami chorych nie zabezpieczają w pełni działalności typowej dla zadań nowoczesnego ratownictwa medycznego. Kasy opłacają koszty udzielania świadczeń właściwych dla pogotowia ratunkowego, jednak nie są zainteresowane utrzymaniem wykwalifikowanych zespołów wyjazdowych, gotowych przez całą dobę do wyjazdu w wypadku ewentualnych akcji ratowniczych. Stacje pogotowia nie są natomiast w stanie pokrywać kosztów oczekiwania i pozostawania w gotowości takich zespołów.

Problem źródeł finansowania oraz wiele innych spraw związanych z działalnością ratownictwa medycznego ma rozwiązywać od dawna oczekiwania ustawa o ratownictwie. Konieczność jej uchwalenia jest potęgowana trudną sytuacją, jeśli chodzi o staje pogotowia ratunkowego.

W tej sytuacji zwracam się do pana ministra Wojciecha Maksymowicza o spowodowanie inicjatywy legislacyjnej rządu i wniesienie pod obrady Sejmu przygotowanego projektu ustawy o ratownictwie. Jednocześnie wnoszę, aby był to projekt o charakterze pilnym, gdyż obecna sytuacja wymaga takiego postępowania legislacyjnego.

* * *

Po wyczerpaniu porządku dziennego 32. posiedzenia senator Jerzy Pieniążek złożył następujące oświadczenie:

Oświadczenie swoje kieruję na ręce prezesa Rady Ministrów Jerzego Buzka.

Panie Premierze!

Prawo wodne z października 1974 r. stanowi, iż urządzenia melioracji wodnych podstawowych oraz szczegółowych na gruntach stanowiących własność skarbu państwa są wykonywane i utrzymywane na koszt państwa. Wykonywanie urządzeń melioracji wodnych szczegółowych na gruntach innych może być realizowane na koszt państwa, ze zwrotem kosztów przez właścicieli w postaci opłaty melioracyjnej. Tak więc wykonywanie inwestycji melioracyjnych, utrzymywanie urządzeń melioracji podstawowych, w tym głównie rzek z ich zabezpieczeniem przeciwpowodziowym, jest przypisane ustawowo wojewodom.

Aktualnie na zadania te przeznaczone są dotacje z budżetu państwa. Do 31 grudnia 1998 r. wymienione przeze mnie ustawowe zadania wojewodów stanowiły podstawowe zadania statutowe wyspecjalizowanych jednostek organizacyjnych, jakimi były wojewódzkie zarządy melioracji i urządzeń wodnych, zatrudniające wysoko kwalifikowane służby melioracyjne.

Ustawą z dnia 13 października 1998 r. "Przepisy wprowadzające ustawy reformujące administrację publiczną" jednostki te przekazane zostały do samorządu województwa, który to samorząd nie wykonuje ustawowych zadań z zakresu gospodarki wodnej, poza ochroną przeciwpowodziową, przypisaną wszystkim szczeblom administracji. W dalszym ciągu bowiem wynikające z ustawy "Prawo wodne" zadania, o których mowa, słusznie pozostały w gestii państwa, w tym konkretnym przypadku właśnie wojewodów. Tak prawdopodobnie będzie do czasu zapowiadanej od wielu lat zmiany ustawy "Prawo wodne".

Powstała więc, panie Premierze, paradoksalna sytuacja: niezbędne narzędzie, w postaci wojewódzkich zarządów melioracji i urządzeń wodnych, przekazano organowi, któremu nie jest ono potrzebne, podczas gdy wojewoda, który ma do realizacji bardzo ważne zadania, na przykład zabezpieczenie przeciwpowodziowe kraju, nie posiada takiej jednostki.

W tym miejscu należy wskazać, że wojewódzkie zarządy posiadały i posiadają wojewódzkie oraz rejonowe, powiatowe, magazyny przeciwpowodziowe i w sytuacjach zagrożenia kryzysowego powinny bezpośrednio współdziałać z wojewódzkimi komitetami przeciwpowodziowymi, a także wydziałami zarządzania kryzysowego urzędów wojewódzkich.

Byłaby to duża nieodpowiedzialność, gdyby wytworzyła się taka sytuacja, że wojewodowie do realizacji swoich zadań tworzą nowe jednostki, a urzędy marszałkowskie z czasem podejmują decyzje o likwidacji, przejętych od wojewodów, wojewódzkich zarządów melioracji urządzeń wodnych jako jednostek zbędnych.

Z powodu skromnych budżetów w urzędach marszałkowskich w bieżącym roku automatycznie następuje ograniczanie zatrudnienia i odchodzenie z pracy części specjalistów melioratorów. Związane jest to zarówno z niepewnością zatrudnienia, nieuregulowaniem finansowo-prawnych zadań wojewódzkich zarządów melioracji urządzeń wodnych, jak i z brakiem środków w budżecie urzędów marszałkowskich.

Panie Premierze, proszę zatem o głęboką analizę problemu i podjęcie stosownych inicjatyw legislacyjnych, w zależności od kierunków rozwiązań zapowiadanych w nowelizacji prawa wodnego, tak by zarówno zadania wynikające z tej ustawy, jak i środki finansowe na ich realizację, były domeną jednego organu - wojewody lub marszałków województwa - nadzorującego wojewódzkie zarządy melioracji urządzeń wodnych.

Panie Premierze, z podobną choć nie identyczną sytuacją mamy do czynienia w związku z podporządkowaniem szesnastu wojewódzkich biur geodezji i terenów rolnych. Finansową podstawą działania tych biur są, zgodnie z ustawą budżetową na bieżący rok, dotacje podmiotowe, będące w gestii marszałków województw, a przeznaczone na podstawowe utrzymanie biur. W budżetach wojewodów pozostały jednak tak zwane dotacje przedmiotowe na realizację zadań geodezyjnych. Gros tych środków do końca ubiegłego roku wykorzystywały właśnie wojewódzkie biura geodezji i terenów rolnych. Pokrywały one, w zależności od województwa, od 50 do 70% kosztów funkcjonowania biur. Pozostałą część swego budżetu pracownicy biur wypracowywali na tak zwanym wolnym rynku.

Panie Premierze, dziś, na przykład w moim województwie łódzkim, około 80% obszarów rolnych nie ma pełnej dokumentacji geodezyjnej, a podstawowa ewidencja gruntów pochodzi z lat sześćdziesiątych. Przed służbami geodezyjnymi stoi więc poważne zadanie jej zakładania, co często jest niezbędne na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych w Polsce, lub odnawiania według obecnie obowiązujących zasad.

Wedle informacji uzyskanych od służb geodezyjnych w moim województwie, tylko około 3% gospodarstw rolnych w Polsce ma udokumentowane prawo własności w taki sposób, że może być ono podstawą do tworzenia tak zwanej karty gospodarstwa rolnego. Karty te zaś, będące w krajach Unii Europejskiej swoistym rejestrem gospodarczym ziemi, będą zapewne, tak jak w krajach Unii, podstawą dla polskich rolników do ubiegania się dotacje ze wspólnego budżetu zjednoczonej Europy w warunkach przystąpienia Polski do Unii Europejskiej.

Kto dokona więc tej gigantycznej, wręcz syzyfowej pracy? Syzyfowej zwłaszcza w zakresie określenia klas bonitacyjnych gleb - oddzielnie dla każdego gospodarstwa rolnego - uregulowania stosunków własności każdego skrawka rolniczo użytkowanej ziemi, a więc i stosunków dzierżawczych w ramach tak zwanych rodzinnych użyczeń.

Jakie wreszcie jednostki przygotują niezbędną dokumentację geodezyjną do postulowanego od lat przez Ministerstwo Finansów wprowadzenia podatku katastralnego?

Czy stać nas w takiej sytuacji, Panie Premierze, na rezygnację z funkcjonowania wojewódzkich biur geodezji i terenów rolnych, doskonale wyposażonych dziś w sprzęt, a przede wszystkim dysponujących sprawdzoną w terenie kadrą, znającą, myślę, że jak mało kto, wszystkie skrawki pięknej polskiej ziemi.

Czy ciężar tych zadań udźwigną prywatne biura geodezyjne? Moim zdaniem, może w przyszłości tak. Obecnie jednak, panie Premierze, proszę pana, w trosce o ład geodezyjny w Polsce, o uregulowanie prawne tych kwestii, tak by umożliwić kontynuowanie geodezyjnej służby państwowym biurom geodezji i terenów rolnych.

* * *

Podczas 32. posiedzenia Senatu senator Grzegorz Lipowski wygłosił następujące oświadczenie:

Oświadczenie swoje kieruję do prezesa Rady Ministrów.

Szanowny Panie Premierze!

Ostatnio złożyłem oświadczenie w sprawie sytuacji w przemyśle lekkim. I chociaż po czterdziestu dniach otrzymałem odpowiedź ministra gospodarki, to nadal obserwuję brak radykalnych działań dla wyeliminowania ogromnej szarej strefy, która "rozłożyła" przemysł lekki w naszym kraju.

Następnym tematem, bardzo zbliżonym do tematu przemysłu lekkiego, jest nie kontrolowany import produktów ogrodniczych, który z roku na rok wzrasta. A wraz z tym wzrostem proporcjonalnie rosną straty w gospodarce narodowej.

Kiedyś, jadąc przez nasz kraj, widziało się, szczególnie wokół większych aglomeracji, jak powstawały i dobrze funkcjonowały gospodarstwa szklarniowe i produkcja pod osłonami. Teraz, niestety, większość tych obiektów stoi z powybijanymi szybami, a na wietrze łopoczą resztki folii.

Podany przykład zobrazuje skalę tego zjawiska. Import pomidorów w 1988 r. wyniósł 3100 t, to jest 2% naszej produkcji pod osłonami, a w 1995 r. już 55 100 t, to jest 32% naszej produkcji krajowej.

Chodząc co tydzień po targowiskach, ze zdziwieniem patrzę na warzywa: marchew, pietruszkę, seler, sałatę, które aż kpią od środków chemicznych. I jestem ciekaw, w jakim procencie towary te są poddawane kontroli fitosanitarnej i czy są one dopuszczone do spożycia na naszym rynku.

Pytanie to dotyczy również owoców południowych, które mogą trafić na nasz rynek tylko w drodze importu, bo u nas nie rosną, ale wiem, że w państwach Unii Europejskiej funkcjonują giełdy, na których przywieziony produkt, cała dostawa, nie jest dopuszczony do sprzedaży i wtedy musi ulec zniszczeniu lub musi być wywieziony poza granice państw Unii Europejskiej. I takie transporty są przejmowane przez tych handlowców, którzy ze znacznie zaniżoną na fakturach ceną przywożą tę truciznę do Polski.

Przyjeżdżający z zagranicy koledzy, którzy znają te zasady i praktyki stosowane na zachodnich giełdach, sami nigdy nie jedzą u nas tych produktów i odradzają, żebyśmy my je jedli. Zajadają się naszymi warzywami.

Podobna sytuacja w zakresie importu zaistniała wśród producentów kwiatów. Suma kwiatów ciętych z importu wyniosła w 1994 r. 6 milionów 400 tysięcy zł, a kwiatów doniczkowych - 10 milionów 600 tysięcy zł. Przy tych wartościach trzeba uwzględnić i to, że ceny są kilkanaście razy zaniżane, a zatem i wpływy do budżetu państwa są proporcjonalnie zaniżane. Jeżeli ceny na giełdzie holenderskiej na przykład róży ciętej kształtują się na poziomie 23-43 centów za sztukę, to według dokumentów przywozu trafia ona do naszego kraju w cenie 5 centów za sztukę. Przy takim otwarciu naszych granic nikt nie jest w stanie wytrzymać konkurencji, tym bardziej że holenderski producent produktów szklarniowych płaci za jeden metr sześcienny gazu opałowego 23 centy, przy cenie dla przemysłu w tamtym państwie 46 centów za metr sześcienny. Jest to więc produkt subwencjonowany.

Z myślą o wypracowaniu skutecznych sposobów szybkiego przeciwdziałania tym zjawiskom deklaruję, że grupa specjalistów z tego obszaru działalności jest gotowa do spotkania, jeżeli pan zobowiąże odpowiednie osoby z ramienia rządu do udziału w takim spotkaniu.

* * *

Wicemarszałek Tadeusz Rzemykowski złożył do protokołu 32. posiedzenia Senatu następujące oświadczenie:

Oświadczenie to kieruję do wicepremiera Leszka Balcerowicza, pełniącego równocześnie funkcję przewodniczącego Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów .

Inspirowany jestem, przez setki moich wyborców, zwracających się do mnie w sprawie fatalnego stanu dróg kołowych w Polsce.

Wyborcy moi - a sądzę, iż także znaczna część polskiego społeczeństwa - uważają, że:

- po pierwsze, stan polskich dróg jest fatalny i szybko się pogarsza, zagraża bezpieczeństwu użytkowników dróg, powoduje śmierć i kalectwo tysięcy osób oraz duże straty materialne, ośmiesza nasz kraj w oczach licznych gości zagranicznych;

- po drugie, zakres prac prowadzonych na polskich drogach zarówno dotyczący ich remontu i modernizacji, jak i budowy nowych jest znikomy, panuje dość powszechna opinia, że działania władz państwowych i lokalnych są w tym zakresie nieudolne oraz niezgodne z interesem gospodarczym i społecznym Polski;

- po trzecie, z niewiadomych powodów nie egzekwuje się od użytkowników dróg, szczególnie zagranicznych, wszystkich obowiązujących opłat, a środki prawnie przeznaczone na utrzymanie dróg kołowych, na przykład z tytułu byłego "podatku drogowego" włączonego do ceny paliw płynnych, kierowane są na inne cele.

Tysiące pism kierowanych do ministrów: transportu i gospodarki morskiej oraz finansów, jak dotąd nie odnoszą skutku.

W zakresie drogownictwa obserwuje się albo celowe zaniechanie działań - trudno byłoby zrozumieć cel takiego postępowania - albo wyjątkową nieudolność obecnego rządu.

Zwracam się więc do pana premiera o przekazanie na piśmie stanowiska rządu w tej sprawie zawierającego zarówno analizę zjawiska, jak i plan konkretnych działań na najbliższe lata. Sugeruję, by ten dokument został upowszechniony, dany do wglądu całemu społeczeństwu.

Przy okazji pragnę zwrócić uwagę pana premiera na opinie przekazane mnie w dniu 22 lutego bieżącego roku przez Ogólnopolskie Stowarzyszenie na Rzecz Obrony Przewoźników. Wyrażam przekonanie, że pan premier odniesie się do istotnych zastrzeżeń i postulatów tego stowarzyszenia.

W załączeniu dołączam jego pismo.

* * *

Swoje oświadczenie, złożone do protokołu 32. posiedzenia Senatu, senator Janusz Okrzesik skierował do minister kultury i sztuki Joanny Wnuk-Nazarowej:

Zwracam się z prośbą o przyznanie dotacji celowej dla powiatu cieszyńskiego na zadania w zakresie utrzymania i prowadzenia muzeum w Cieszynie. Równocześnie proszę o przedstawienie informacji na temat finansowania remontu wspomnianego muzeum.

Powiat cieszyński przejął prowadzenie muzeum w Cieszynie, posiadającego swoje filie w Skoczowie, Wiśle i Górkach, jako zadanie własne o charakterze obowiązkowym. Niestety, przejęcie kompetencji nie spowodowało otrzymania żadnych funduszy na funkcjonowanie muzeum. Otrzymane fundusze są podobne do tych, jakie uzyskały sąsiednie powiaty nie posiadające w zakresie swoich obowiązków prowadzenia muzeów.

Koszty prowadzenia cieszyńskiego muzeum oszacowane są na 907 tysięcy zł. Powiatu nie stać na ich poniesienie. Na dzień dzisiejszy nie można także, z wielu powodów, nawet częściowo zlikwidować placówki. Praktycznie jedynym wyjściem z zaistniałej sytuacji jest przyznanie powiatowi dotacji celowej na prowadzenie muzeum.

Drugą, równie ważną sprawą jest kwestia remontu omawianego muzeum. Został on rozpoczęty w roku 1992 i trwa do dzisiaj. Jego zakończenie planowane było na rok 2001. Na lata 1999-2001 pozostały do wykonania prace na kwotę prawie 2 milionów zł szacowane według cen z poprzedniego roku. Niestety, z braku środków prace zostały wstrzymane. Dotychczas finansowanie remontu dobywało się na podstawie porozumienia zawartego między wojewodą bielskim a Urzędem Miejskim w Cieszynie. Obecnie cieszyński urząd miejski, który wyraża wolę dalszego współfinansowania remontu, nie może znaleźć partnera. Starostwo, jak wcześniej wspomniałem, nie ma pieniędzy nawet na bieżącą działalność muzeum, zaś ani wojewoda, ani samorząd województwa śląskiego nie chcą remontu dofinansować. Wobec zaistniałej sytuacji proszę o przedstawienie informacji na temat dalszego finansowania remontu.

Muzeum należy do najstarszych w Polsce - istnieje od 1802 r. - i posiada duże zbiory, niejednokrotnie klasy europejskiej. Jego siedzibą jest piękny, barokowo-klasycystyczny pałac z XVIII wieku. Prowadzony remont miał być zakończony w roku 2001, tak aby w roku dwustulecia placówki udostępnić obiekt zwiedzającym.

Sądzę, że nie można pozwolić, aby tak zasłużona placówka przestała funkcjonować. Proszę więc o poważne potraktowanie wniosku, o przyznanie dotacji celowej oraz dołożenie starań, aby przerwane obecnie prace remontowe mogły być wznowione.

* * *

Oświadczenie senatora Andrzeja Ostoi-Owsianego, złożone do protokołu 32. posiedzenia Senatu, dotyczyło sytuacji Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi:

Oświadczenie kieruję do Premiera Rady Ministrów Rzeczypospolitej Polskiej - prof. Jerzego Buzka

"Jeden dobry lekarz wart jest stu wojowników" - ta homerycka maksyma z VIII w. przed Rokiem Pańskim stawała się w dziejach wojen - w miarę wprowadzania na ich areny skuteczniejszej, bardziej śmiercionośnej broni - coraz większą oczywistością.

Dzięki łódzkiej Wojskowej Akademii Medycznej im. gen. dyw. B. Szareckiego, która od ponad 40 lat kształci lekarzy oficerów, nasi wojownicy spod znaku Orła Białego mają do dyspozycji kilka tysięcy nie tylko dobrych, ale i bardzo dobrych medyków, oddanych swemu zawodowi i profesjonalnie przygotowanych pod względem fachowym do pełnienia swej służby w każdych warunkach, nie wyłączając tych ekstremalnych, jakie tworzy pole walki.

Stan zdolności do optymalnego sprawowania opieki medycznej nad żołnierzami nasza armia zawdzięcza umiejętności wyciągania wniosków z doświadczeń wojennych i z efektów wprowadzania w Wojsku Polskim w XX w. wielu eksperymentalnych systemów pozyskiwania dla wojska lekarzy. Ich istota sprowadzała się zawsze do uznania, iż zabezpieczenie medyczne wojsk najlepiej i najsprawniej realizują oficerowie-lekarze wykształceni w autonomicznej wojskowej uczelni medycznej. Słuszna idea zmaterializowała się ostatecznie utworzeniem Wojskowej Akademii Medycznej.

Lektura opisów dziejów służby zdrowia pozwala wysnuć wniosek, iż na przestrzeni wieków władcy i wodzowie armii wykazywali coraz większe rozumienie prawidłowości, zgodnie z którą o wyniku batalii nie decyduje wyłącznie zgromadzony oręż, ale i wykwalifikowany w ratowaniu rannych lekarz. Gdy jej nie rozumieli, musieli godzić się z hekatombą strat, których można było uniknąć. Doświadczyła tego większość armii walczących w I wojnie światowej.

W Cesarstwie Austriackim w 1866 r. zlikwidowano kształcącą lekarzy wojskowych Josefińską Akademię Medyczno-Chirurgiczną i ustanowiono stypendia wojskowe dla studentów cywilnych fakultetów medycznych, aplikowanych po studiach do służby wojskowej. Rezultat: 58% strat wśród zmobilizowanych żołnierzy, to nie wyłącznie skutek charakteru ówczesnej taktyki na polu bitwy, ale w dużym stopniu braku fachowej opieki medycznej. Braku medyków potrafiących ratować żołnierzy z typowymi bitewnymi urazami. Niewielkiej liczby wojskowych lekarzy umiejących organizować pomoc medyczną: odważnych, karnych i traktujących swój zawód jako służbę żołnierzowi, jako misję humanitarną i patriotyczną.

Lekarzy tej armii, którzy po zmobilizowaniu musieli podjąć się swej funkcji, przedstawił w karykaturze - niewiele odbiegającej od rzeczywistości - Jarosław Haszek w znanej książce. W dużej części byli to - jak opisuje w swej pracy pt. "Lancet i karabin" Stefan Wojtkowiak - "...lekarze przy wojsku, a nie w wojsku. Nie byli to towarzysze broni walczących, ale raczej z przymusu wcieleni lekarze, którzy chętnie zapominali o swym żołnierskim obowiązku, gdyż nikt ich w tym duchu nie wychowywał".

Doniosłą nauką, wynoszoną z wszystkich wielkich wojen, a zwłaszcza dwóch światowych, stało się jednoznaczne przekonanie, iż armię należy tworzyć i szkolić w przewidywaniu ewentualnej wojny i racją istnienia lekarza wojskowego, w tym kontekście, jest także wojna. Dlatego czas pokoju - choćby w najwyższym stopniu zagwarantowany - służy głównie przygotowaniu lekarzy wojskowych - skoro o nich mowa - do działania w warunkach bojowych. Stąd wysuwanie na pierwszy plan, czy wręcz uznawanie za wyłączne, zadań lekarza w okresie pokoju - jest dużym błędem.

Nasza armia, wojsko III Rzeczypospolitej, zmniejszając radykalnie swą liczebność, stawia w każdym rodzaju wojsk, na wysoko kwalifikowaną kadrę zawodową po uczelniach wojskowych. W każdym rodzaju wojsk, lecz nie w każdej służbie. Wobec wojskowej służby zdrowia narasta przekonanie decydentów, kreatorów jej przyszłości, iż w sytuacji konfliktu zbrojnego - wieloma tysiącami zmobilizowanych lekarzy z cywila (nie przeszkalanych wojskowo-medycznie od lat, z powodu braku funduszy) pokierują oficerowie - lekarze, absolwenci cywilnych akademii medycznych, przysposobieni na krótkich kursach specjalistycznych.

Te, wydawałoby się znane od 77 lat, od chwili powstania w wolnej Polsce pierwszej uczelni kształcącej lekarzy wojskowych, argumenty, współcześnie nie przekonują wszystkich.

Przekonały one jednak władze II Rzeczypospolitej, które w 1922 r. - po fiasku koncepcji naboru lekarzy "z cywila" w ramach Szkoły Aplikacyjnej Korpusu Oficerów Sanitarnych - utworzyły w Warszawie Wojskową Szkołę Sanitarną, kształcącą oficerów wyłącznie na potrzeby wojskowej służby zdrowia. 90% jej absolwentów wzięło udział w II wojnie światowej, dowodząc swego organizatorskiego i medycznego kunsztu. 34 spośród nich zostało odznaczonych Orderem Virtuti Militari.

Do tych samych wniosków doszły polskie władze emigracyjne, tworząc w 1941 r., mający status uczelni wojskowej, Polski Wydział Lekarski przy Uniwersytecie w Edynburgu. Wielu jego absolwentów ratowało życie spadochroniarzom dywizji gen. Stanisława Maczka.

Pięć lat musiało natomiast minąć w powojennej Polsce, nim ówczesne władze polityczne i wojskowe nabrały przekonania, że felczerzy, czy wcieleni do służby okresowej lekarze cywilni, nie spełniają - bo nie potrafią lub nie mają do tego serca - podstawowych wymogów, które stawia się przed wojskową służbą zdrowia. Podobnym koncepcyjnym niewypałem był pomysł utworzenia przy kilku akademiach medycznych kompanii i batalionów akademickich. Przyjęto błędnie, że rozpoczynający studia stypendyści wojskowi - bo w gruncie rzeczy do takiej formy system ten się sprowadzał - z ochotą pójdą po studiach do wojska, nie próbując wcześniej wszelkimi sposobami zmienić swego statusu na taki, który daje gwarancje swobodnego wyboru miejsca pracy. Dopiero po utworzeniu w Łodzi w 1949 r. Fakultetu Wojskowo-Medycznego, a dziewięć lat później Wojskowej Akademii Medycznej, zaznaczył się wyraźnie stopniowy wzrost jakości i liczebności kadr medycznych w służbie zdrowia WP. To nie jedyny pozytywny efekt tych decyzji. Funkcjonowanie uczelni sprzyjało powstawaniu wielu renomowanych, nie tylko w kraju, wojskowych instytucji naukowo-badawczych i ośrodków klinicznych.

Po 50 latach kształcenia lekarzy wojskowych w odrębnym ośrodku naukowo-dydaktycznym, w którym student-podchorąży zdobywa wiedzę nie tylko medyczną, ale także wojskowo-medyczną i ogólnowojskową, wstępujemy do Paktu Północnoatlantyckiego z równie dobrze przygotowaną, jak u naszych przyszłych natowskich partnerów, kadrą lekarzy wojskowych. Wysoko notowaną w rankingach społecznego uznania i zaufania.

Mimo, wydawałoby się nie wymagających udowodnienia korzyści, jakie daje sprawdzająca się przez pół wieku zasada pozyskiwania lekarzy wojskowych - od 6 lat w dyskusji dotyczącej kształtu wyższego szkolnictwa wojskowego coraz mocniej akcentowana jest opinia, że Wojskowa Akademia Medyczna jest zbędnym balastem ekonomicznym dla naszych Sił Zbrojnych. Uporczywie jest wygłaszana teza, iż armii nie stać na WAM. Jeżeli tak, to należałoby ją sformułować konkretniej: armii nie stać na dobrych z punktu widzenia jej potrzeb lekarzy i organizatorów wojskowej służby zdrowia.

Tak kategorycznego poglądu nie należy rozumieć jako deprecjacji medycznego profesjonalizmu absolwentów cywilnych akademii medycznych. Rzecz w tym, że specyfika zawodu oficera-lekarza jest na tyle odmienna, iż wymaga zasadniczo różniącego się procesu kształcenia i wychowania adeptów do wojskowej służby zdrowia. Na czym owa specyfika polega?

Można przyjąć, że cywilna uczelnia medyczna wyposaża absolwentów w wiedzę specjalistyczną, wystarczającą do pełnienia stricte lekarskich obowiązków w jednostce. Należy jednakowoż wziąć pod uwagę, iż - jak napisał gen. dr Stefan Hubicki, pierwszy komendant Wojskowej Szkoły Sanitarnej: "Zadaniem lekarza cywilnego jest leczyć chorego, zadaniem lekarza wojskowego - nie pozwolić zdrowemu zachorować".

Jaki zespół działań sprzyja osiągnięciu takiego efektu o tym naucza uczelnia wojskowa - permanentnie przez całe studia. Zakłada się, iż sprawę uzupełnienia wiedzy wojskowej u absolwentów cywilnych akademii można rozwiązać przez organizowanie dla nich kilkumiesięcznych podyplomowych kursów aplikacyjnych. Jednak system taki gubi jeden z najistotniejszych elementów kształcenia kadry oficerskiej, jakim jest wychowanie. I tu dochodzimy do istoty sprawy: podstawowa różnica pomiędzy uczelnią cywilną a wojskową polega na treściach, nasileniu i sposobach oddziaływania wychowawczego na studentów. Na przydawaniu w tym procesie szczególnego znaczenia takim wartościom jak poczucie dyscypliny, odpowiedzialności i honoru oraz właściwego korpusom oficerskim wszystkich armii esprit de corps - tego poczucia szczególnej więzi w społeczności zawodowych oficerów. Ta funkcja uczelni wojskowej nie jest zinstytucjonalizowana w uczelniach cywilnych. Co więcej, kreowany w nich system wartości nie zawsze niesie te treści, które winny być preferowane i pożądane dla zawodowego wojskowego.

Raz jeszcze posłużę się wypowiedzią gen. Hubickiego, który 75 lat temu trafnie skonstatował, iż ...lekarz wojskowy musi być nie tylko dobrym specjalistą, musi nadto posiadać wszelkie cechy żołnierza, musi dobrze sobie uświadomić życie żołnierza i wczuć się w warunki tego życia, musi umieć spełniać rozkazy i umieć je dawać, musi potrafić zapanować nad zbiorowiskami ludzkimi i nad okolicznościami. Lekarz wojskowy, zawodowy, musi umieć zawsze i wszędzie stawiać dobro armii ponad swoje osobiste interesy". Te cechy u swojego podchorążego kadra dowódcza i naukowo-dydaktyczna Wojskowej Akademii Medycznej kształtuje z powodzeniem przez cały okres studiów.

Bardzo ważna, w tym kontekście, jest nie tylko możność kreowania pożądanych cech u przyszłego oficera-lekarza, a również kompetentnej oceny jego przydatności do zawodowej służby wojskowej. Służy temu obserwacja bieżących postępów, zachowań i reakcji podchorążych w toku różnorodnych zamierzeń służbowych, a wnioski z niej racjonalizują politykę kadrową w wojskowej służbie zdrowia.

Warunkiem skuteczności takich działań jest sprawny i profesjonalny system wychowawczy oraz autonomia uczelni w procesie selekcji studentów w ich drodze do dyplomu. Nie mogą one być skuteczne i tak pogłębione podczas podyplomowej aplikacji do pracy w strukturach wojska. Absolwenci cywilnej uczelni, deklarujący chęć podjęcia pracy w charakterze lekarza wojskowego, to mężczyźni w wieku powyżej 25 lat - w pełni ukształtowani pod względem charakterologicznym, z określonymi nawykami i uformowanym systemem wartości: często odbiegającym od tego, który należałoby rozwijać u przyszłych oficerów lekarzy. Przyjmowanym natomiast do wojskowej uczelni 19-20 - latkom można jeszcze wpoić przekonanie o konieczności poddania się rygorom wojskowej dyscypliny, stworzyć warunki doskonalące odporność psychiczną na trudy służby oraz rozwijające umiejętność podejmowania odważnych, trafnych i szybkich decyzji - cechy niezbędne u każdego oficera, również tego, który musi chcieć i umieć organizować oraz nieść pomoc medyczną nawet w ekstremalnie trudnych warunkach.

Przedstawione do tej pory walory kształcenia oficerów lekarzy w wojskowej uczelni nie są w zasadzie podważane przez zwolenników likwidacji WAM, a linia argumentacji za zmianą sposobu ich naboru zmierza do wniosku, iż system aplikacji lekarzy cywilnych do wojskowej służby zdrowia nie obniży znacząco efektywności i jakości ochrony zdrowia żołnierzy w czasie pokoju i potencjalnego konfliktu zbrojnego. Niesie on ze sobą natomiast, ich zdaniem, wymierną korzyść w postaci obniżenia kosztów pozyskiwania lekarzy wojskowych. Nie dostrzega się przy tym problemu liczby chętnych do pracy w tym charakterze, gdyż, jak się sądzi, na przyszłym rynku pracy lekarzy cywilnych wystąpi zjawisko głębokiego bezrobocia i wobec tego nie zbraknie absolwentów cywilnych akademii deklarujących chęć zatrudnienia się na etatach medycznych w wojsku.

Trudno jednak założyć, by oferta dawana przez wojsko była konkurencyjna pod względem atrakcyjności dla najzdolniejszej części absolwentów akademii medycznych. Nawet jeżeli przyjmiemy, iż praca na wojskowym etacie kusi stabilnością i gwarancją stałości dochodów, to pozostałe uwarunkowania nie są zachęcające. Chociażby takie, jak konieczność pracy w małych aglomeracjach (często w tzw. zielonych garnizonach), z utrudnioną możliwością rozwoju zawodowego i podjęcia praktyki prywatnej; nierzadkie wyjazdy na poligony i ćwiczenia; służba na zasadzie pełnej dyspozycyjności, czy wreszcie relatywnie niska pensja.

Prowadzone sondaże wśród absolwentów cywilnych akademii medycznych odbywających w WAM szkolenie w ramach Szkoły Podchorążych Rezerwy dały następujące wyniki: na 138 spośród nich, jedynie 2 wykazało zainteresowanie zawodową służbą wojskową, a i to pod kilkoma warunkami (wybór miejscowości, dobre warunki mieszkaniowe, gwarancja pracy w szpitalu po pięciu latach pracy w jednostce).

Czy wobec tego zakładanie, iż do wojskowych organów kadrowych ustawi się po likwidacji WAM długa kolejka chętnych nie jest słownikowym wishful thinking?

Czy nie należy z góry przewidzieć, że nabór do pracy w wojskowej służbie zdrowia będzie miał charakter selekcji negatywnej, bo zgłaszać się będą do niej tacy, którzy do wyboru mają wojsko albo bezrobocie?

Czy chcemy mieć oficerską kadrę medyczną złożoną ze średniaków, a w konsekwencji doprowadzić do zniweczenia budowanego przez dziesiątki lat wizerunku lekarza wojskowego, oddanego choremu dyspozycyjnego fachowca?

Czy można z pełną odpowiedzialnością podjąć decyzję o rozwiązaniu uczelni nie prowadząc rzetelnej symulacji jej skutków, trwając w złudnym przekonaniu, że jakoś to będzie?

Jak wreszcie można z tych rozważań wyłączyć inne ważne funkcje, które pełni Wojskowa Akademia Medyczna? A mianowicie. jest ona prężnym ośrodkiem naukowo-badawczym stymulującym rozwój wielu dziedzin z zakresu medycyny ogólnej i wojskowej, a także uczelnią integrującą działalność naukowo-badawczą wojskowych instytutów zajmujących się naukami medycznymi, specyficznymi dla armii (medycyna morska i lotnicza, medycyna katastrof). Ponadto prowadzi szkolenie w ramach kursów doskonalących komendantów i ordynatorów szpitali wojskowych, szefów służby zdrowia oddziałów wojskowych i dowódców pododdziałów medycznych, a także kursy specjalistyczne podoficerów sanitarnych i sanitariuszy. Przeszkala również rezerwy medyczne naszych Sił Zbrojnych oraz wykonuje szereg zadań mobilizacyjnych.

W tym miejscu należy postawić pytanie, do którego zmierza dotychczasowy wywód - czy myślenia o przyszłym systemie pozyskiwania lekarzy wojskowych nie należy ukierunkować na poszukiwanie takiego modelu funkcjonowania Wojskowej Akademii Medycznej, w którym z jednej strony zachowa ona swą tożsamość gwarantującą przeniesienie tego, co do tej pory sprawdziło się, a z drugiej strony - w pełni dostosuje swoją strukturę oraz potrzeby budżetowe do aktualnych możliwości ekonomicznych Wojska Polskiego?

Kierownictwo uczelni opracowało i wprowadziło w życie realistyczny program reformowania Akademii, który ma dużą szansę sprostać stojącym przed nią wyzwaniom. Jego podstawowym założeniem jest doprowadzenie, przy zachowaniu niezbędnego potencjału naukowo-dydaktycznego oraz wysokiego poziomu dydaktyki i efektywności procesu wychowania, do radykalnego zmniejszenia kosztów uczelni, obciążających budżet Ministerstwa Obrony Narodowej.

Jednym z najistotniejszych zamierzeń programu jest otwarcie na uczelni nowych kierunków studiów, funkcjonujących na zasadach komercyjnych. I tak: a) od października 1998 r. 220 absolwentów licencjatów podjęło dwuletnie studia magisterskie na kierunku "zdrowie publiczne", a w przyszłości uczelnia jest w stanie zapewnić kształcenie na nim około 600 słuchaczy; b) w 1999 r. ponad 100 osób rozpocznie w Akademii trzyletnie studia doktoranckie; c) od października bieżącego roku rozpocznie działalność kolejny komercyjny kierunek "fizykoterapia" - są to pięcioletnie studia magisterskie, na które uczelnia może przyjąć 350-400 studentów; d) uczelnia zamierza w tym roku rozpocząć rekrutację na Wydział Lekarski kilkudziesięciu studentów z zagranicy. W rezultacie za dwa, trzy lata WAM może kształcić na Wydziale Lekarskim i pozostałych kierunkach razem wziętych około 1500 osób, którym zapewni wymagany poziom procesu dydaktycznego oraz odpowiednie warunki socjalno-bytowe.

W ramach prowadzonej restrukturyzacji uczelni usamodzielniono finansowo Szpital Kliniczny, Specjalistyczną Wojskową Przychodnię Lekarską, Przychodnię Sportowo-Lekarską oraz szereg komórek logistyczno-technicznych. Ponadto, po przyjęciu przez MON pewnych uregulowań prawnych, proponowanych przez Akademię, budżet uczelni może być zasilany częścią zysku pochodzącego z działalności usługowo-leczniczej. Znaczące obniżenie kosztów utrzymania uczelni jest rezultatem trwającego od 1992 r. procesu dostosowywania jej struktury etatowej do zmniejszającej się liczby studentów. Do 1999 r. akademia zmniejszyła swój stan etatowy o 50% i planuje dalszą redukcję stanowisk. Kierownictwo WAM zamierza tym samym, na drodze ewolucyjnej, dojść do tego, że będzie to uczelnia elitarna a zarazem niekosztowna.

Do wyliczonych sposobów pozabudżetowego zasilania działalności akademii oraz efektów programu oszczędnościowego należy dodać te środki, które pozyskiwane są lub będą w ramach wydzielonej działalności gospodarczej, a także otrzymywane z darowizn na rzecz Fundacji WAM.

Tak szeroko zakrojony program reformowania uczelni pozwoli w przekonaniu jej kierownictwa zmniejszyć w ciągu dwóch lat roczną dotację z MON do relatywnie niedużej kwoty 16 mln zł. Program ma znamiona spójności, konkretności i realności jego przeprowadzenia. Czy wobec tego, zamiast łudzić się szczególną opłacalnością likwidacji akademii, nie trzeba dać szansy tym, którzy na podstawie rzetelnych analiz twierdzą, że możliwa jest prawie pełna samodzielność finansowa uczelni - przy zachowaniu jej zdolności do tak najlepszego wykonania zadań na rzecz Sił Zbrojnych?

Przeświadczenie o taniości alternatywnych sposobów pozyskiwania lekarzy wojskowych jest złudne, gdyż i aplikacja cywilna absolwentów, i utworzenie wojskowego wydziału przy Akademii Medycznej, a także fundowanie stypendiów dla kandydatów do wojska wymaga również dużych nakładów finansowych. I chyba nie najistotniejsza, w tym kontekście, jest odpowiedź na pytanie: z kieszeni którego resortu miałyby one pochodzić? Budżet państwa jest jeden.

System kształcenia lekarzy wojskowych dla Budeswehry opiera się na finansowaniu przez armię studiów na uczelniach cywilnych, zakończonych kilkunastomiesięczną aplikacją w monachijskiej Akademii Medyczno-Sanitarnej. W efekcie służby zdrowia armii niemieckiej pozyskuje do pracy lekarza wojskowego po dziewięcioletniej edukacji. Kierownictwo tej uczelni zapoznane z naszymi doświadczeniami w tym zakresie wielokrotnie podkreślało, iż nakłady Bundeswehry na kształcenie oficerów lekarzy są znacznie wyższe niż w naszym MON.

Nie wszystkie korzyści dają się jednakowoż przeliczyć na pieniądze. Istnieją wartości nieprzeliczalne. Należy do nich siedemdziesięciosiedmioletnia tradycja wyższego szkolnictwa medycznego w Wojsku Polskim. Jest nią sama uczelnia, jako symbol jednoczący absolwentów WAM i jej poprzedniczek, a także jako uczelnia wyjątkowa w swym charakterze wśród łódzkich szkół wyższych.

Łodzianie są dumni z posiadania w swoim mieście wojskowej szkoły powszechnie uznawanej i służącej od 40 lat wieloraką, zwłaszcza medyczną, pomocą społeczeństwu regionu. Świadczą o tym spontaniczne wyrazy poparcia w obronie akademii.

Kierownictwo uczelni w okresie ostatnich miesięcy miało okazję wielokrotnie odbierać deklaracje pomocy i solidarności w działaniach na rzecz jej utrzymania. Zapewnienie o poparciu złożyło wiele instytucji oraz gremiów, do których należą m.in.: Kolegium Rektorów Szkół Wyższych w Łodzi, Sejmik Wojewódzki, Rada i Zarząd Miasta, Oddział Łódzki PAN, a także większość senatorów i posłów (obecnych i byłych) z Ziemi Łódzkiej.

Obrona racji istnienia Wojskowej Akademii Medycznej nie jest tylko prawem jej włodarzy oraz Łodzian, ale i obowiązkiem. Jest wyrazem szacunku dla tych, którzy przez 40 lat budowali jej potencjał naukowo-dydaktyczny, dla wszystkich oficerów i lekarzy noszących jednoczącą ich odznakę absolwenta, dla oficerów-lekarzy, którzy oddali swe życie na frontach II wojny światowej. Jest obowiązkiem wobec siedemdziesięciosiedmioletniej tradycji wyższego szkolnictwa medycznego w Wojsku Polskim. Obowiązkiem podyktowanym świadomością szczególnego zagrożenia, gdyż intelektualny i materialny dorobek, którego egzemplifikacją jest Wojskowa Akademia Medyczna zniszczony jednym pociągnięciem pióra, będzie nie do odtworzenia.

Z wyrazami głębokiego szacunku
senator Andrzej Ostoja-Owsiany

* * *

Oświadczenie senatora Bogdana Tomaszka, złożone do protokołu 32. posiedzenia Senatu, zostało skierowane do Jerzego Buzka, prezesa Rady Ministrów:

Dotyczy ono włączenia do podstawy wymiaru składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe wypłat należności obliczanych od wielkości efektów uzyskanych przez zastosowanie pracowniczego projektu wynalazczego i za dokumentację dostarczoną bezumownie przez twórcę projektu, przydatną do stosowania projektu, a także nagród za prace badawcze i wdrożeniowe.

Ustawa z 13 października 1998 r. o systemie ubezpieczeń społecznych oraz wydane na jej podstawie rozporządzenie ministra pracy i polityki socjalnej z dnia 18 grudnia 1998 r. w sprawie szczegółowych zasad ustalania podstawy wymiaru składek na ubezpieczenie emerytalne i rentowe wywołują wiele pytań i wątpliwości w zakresie naliczania składek od wynagrodzeń i nagród za projekty wynalazcze. Dotychczas expressis verbis wyłączone były z podstawy wymiaru składki ubezpieczeniowej, a teraz rozporządzenie ich nie wymienia w katalogu dochodów pracowniczych nie wliczanych do podstawy składki. Znaczy to, że od 1 stycznia są objęte obciążeniem na ubezpieczenie społeczne.

Osoby odpowiedzialne za prowadzenie tych spraw w zakładach pracy są zdezorientowane. Nierzadkie są też rozbieżności poglądów między służbami księgowymi a służbami wynalazczości. Sprawa wymaga więc pilnego wyjaśnienia w interesie pracodawców i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, bo być może ZUS będzie musiał zwrócić zapłaconą z tego tytułu składkę.

Dotychczas sprawę tę próbowałem wyjaśnić w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej, w Departamencie Ubezpieczeń Społecznych. Pisma, telefony w tej sprawie, a wreszcie interwencja u pani minister Ewy Lewickiej, spowodowały uzyskanie odpowiedzi na postawione pytania. Odpowiedź ta stwierdza, że wynagrodzenia i nagrody twórców będących pracownikami stanowią dochód ze stosunku pracy - art. 12 ust. 1 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, a więc jako takie podlegają opodatkowaniu. Tutaj nikt nie ma wątpliwości, ale wyciąganie na tej podstawie wniosku, że przychód ten należy objąć składką na ubezpieczenia społeczne, jest nie do przyjęcia przez środowisko wynalazców tak w jednostkach badawczo-wdrożeniowych, jak w innych podmiotach gospodarczych.

Na temat odpodatkowania wynagrodzeń i nagród za projekty wynalazcze wypowiedziało się Ministerstwo Finansów w piśmie nr PO 5-4-8-4-0408/93 z dnia 29 listopada 1993 r. "Nowator" nr 12/1997 również je przywołuje. Cytuję: "Należy dodać, że pojęcie przychodu ze stosunku pracy w rozumieniu ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych nie jest tożsame z pojęciem "wynagrodzenie" w rozumieniu uchwały nr 33 Rady Ministrów; nie ma również nic wspólnego z przepisami dotyczącymi zasad wymiaru składek na ubezpieczenie społeczne." Czyli Ministerstwo Finansów wówczas wyraźnie rozróżniało przychód z tytułu wynalazczości w rozumieniu podatku od osób fizycznych od przepisów dotyczących ubezpieczeń społecznych. Czyżby obecnie w tej materii zaszły zmiany i Ministerstwo Finansów zmieniło zdanie? Na jakie?

Pragnę zwrócić uwagę, że na łamach "Rzeczypospolitej" z 10 lutego 1999 r. na temat ewentualnego naliczania składek ZUS od wynagrodzeń i nagród za projekty wynalazcze obszernie wypowiedział się pan Andrzej Szewc, profesor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach; jest to bezsporny autorytet w zakresie prawa wynalazczego. Otóż pan profesor, analogicznie jak to uczyniło Ministerstwo Finansów w cytowanym powyżej piśmie, mówi o "prawnej odrębności" wypłat z tytułu wynalazczości od wynagrodzeń ze stosunku pracy. W swych wywodach udowadnia, że "w żadnym razie projekt nie powstaje w ramach obowiązków pracowniczych wynikających z zatrudnienia w danym zakładzie pracy, a zatem wypłaty z tego tytułu nie należy łączyć z wynagrodzeniami z tytułu umowy o pracę i w związku z tym nie powinny podlegać naliczaniu składek".

Zwróciłem się z tym problemem również do radcy prawnego mojego Instytutu. Odpowiedź była identyczna - nie ma obowiązku naliczać składek od wypłat z tytułu wynalazczości, gdyż nie są wypłatami ze stosunku pracy.

Omawiany przeze mnie problem jest niezwykle ważny nie tylko dla jednostek badawczo-wdrożeniowych, gdyż często głównym źródłem przychodów są wpływy z udzielonych licencji oraz udziału w korzyściach ze stosowania wspólnych wynalazków. Wpływy te są podstawą wypłat wynagrodzeń i nagród z tytułu wynalazczości dla pracowników. I tu pojawiają się dodatkowe pytania. Jak to obecnie robić? Kto ma ponieść ewentualny ciężar obciążeń z tytułu "oskładkowania" - zakład wdrożeniowy, jednostki badawczo-wdrożeniowe, twórcy, realizatorzy?

Jednoznacznie trzeba tutaj podkreślić, że w każdym wypadku odbije się to na przychodach, a następnie kosztach jednostek badawczo-wdrożeniowych. Dodatkowym kosztem, który wystąpi, będzie wzrost zasiłków chorobowych, wynikających z zaliczenia wynagrodzeń i nagród z tytułu wynalazczości do podstawy wymiaru składek na ubezpieczenia społeczne. Zmiana ta spowoduje szereg komplikacji, powstaną niejasności, kto ma płacić składki na ubezpieczenie społeczne za twórców i realizatorów, którzy nie są pracownikami płatnika, a wynagrodzenia i nagrody przysługują im zgodnie z prawem wynalazczym, jak również, kto ma płacić składki osobom przebywającym na zasiłku macierzyńskim i urlopie wychowawczym, bezrobotnym, odbywającym służbę wojskową, emerytom i rencistom, osobom, które wyemigrowały na stałe za granicę czy też spadkobiercom. Ponadto widzę ogromne trudności w rozliczaniu zawartych w latach ubiegłych umów licencyjnych i badawczo-wdrożeniowych.

Podtrzymanie decyzji zawartej w rozporządzeniu wpłynie na pogorszenie opłacalności sprzedaży licencji w kraju i za granicą oraz spowoduje dalszy spadek innowacyjności w polskiej gospodarce. Moim zdaniem, podważa to podstawy działalności naukowo-badawczej jednostek badawczo-rozwojowych i rozwój polskiej myśli technicznej. Z tego względu zapytanie moje kieruję do Pana Premiera - ponieważ przedstawiony problem ściśle wiąże się z realizacją założeń programowych rządzącej koalicji i dotyczy Ministerstwa Finansów, Ministerstwa Pracy i Polityki Socjalnej, Ministerstwa Gospodarki, jak również w pewnym sensie Komitetu Badań Naukowych czy Urzędu Patentowego.

Z wyrazami szacunku
Senator RP Bogdan Tomaszek

* * *

Senator Ireneusz Michaś skierował swoje oświadczenie do ministra pracy i polityki socjalnej oraz do prezesa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych:

W ostatnim okresie, w czasie spotkań z wyborcami i w indywidualnych kontaktach odbieram wiele niepokojących sygnałów - ludzie z wielkim zażenowaniem obserwują zmiany w ubezpieczeniach społecznych. Przed reformą wystarczyła jedna deklaracja rozliczeniowa i przelew bez prowizji bankowej do ZUS, a teraz trzeba wypełniać minimum trzy deklaracje, trzy przelewy i zapłacić za każdy prowizję, bo ZUS nie podpisał umowy z bankiem. Kasy ZUS świecą pustkami.

Płatnicy składek - a jest ich olbrzymia liczba, bo przecież mamy około dwa miliony instytucji, nie licząc osób prywatnych - zdają już sobie sprawę, że są ofiarami "reformatorów" z ZUS. Wprowadzony obowiązek biegania do banku z trzema oddzielnymi przekazami przelewu oraz konieczność płacenia prowizji od 2,5 do 10 zł za każdy przelew jest tego najlepszym przykładem. Nieraz dochodzi do paradoksalnych sytuacji, że koszt prowizji przewyższa wartość opłacanej składki, na przykład na fundusz pracy. Usankcjonowane przepisami zdzierstwo doprowadziło do tego, że obecnie drobni przedsiębiorcy i inni płatnicy składek, mówiąc przysłowiowo, ledwie wiążący koniec z końcem, będą w skali roku płacili na ZUS o około 350 zł więcej niż w roku 1998. A zapewniano wszystkich, że obciążenia na ZUS nie zostaną powiększone.

Wyborcy wskazują również na rozrzutność centrali ZUS, a w ślad za nią oddziałów i inspektoratów, które w wielesettysięcznych nakładach drukują i przesyłają świadczeniobiorcom i płatnikom składek życzenia szczęśliwości na nowy rok 1999. Z czyich pieniędzy się to pokrywa?

* * *

Senator Jan Chojnowski skierował swoje oświadczenie do Mirosława Handkego, ministra edukacji narodowej:

Uprzejmie informuję,. że kwota subwencji oświatowej określona w budżecie powiatu Bielsk Podlaski, woj. podlaskie, jest zdecydowanie z mała. Złożyło się na to pominięcie 135 uczniów Liceum Ogólnokształcącego im. Armii Krajowej w Brańsku, 20 uczniów Policealnego Studium Ikonograficznego i niedoszacowanie liczby 267 uczniów w pozostałych szkołach. Łącznie pominięto 422 uczniów.

Wskazując na powyższe, a także mając na uwadze pozostałe argumenty, zawarte w piśmie starosty Bielska Podlaskiego z dnia 26 lutego 1999 r., skierowanego do podsekretarza stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej, pana Andrzeja Karwackiego, proszę pana ministra o zweryfikowanie przyznanej kwoty poprzez zwiększenie jej wysokości z 10.013.000 zł do co najmniej 12.660.254 zł.

* * *

Senator Jerzy Mokrzycki złożył do protokołu 32. posiedzenia Senatu trzy oświadczenia:

Oświadczenie skierowane do Leszka Balcerowicza, ministra finansów:

Jednym z ważniejszych zadań przekazanych samorządom wojewódzkim w ramach reformy administracyjnej kraju są sprawy związane z finansowaniem i rozwojem kultury fizycznej i sportu, a szczególnie ze sposobami i źródłami ich finansowania. Oprócz oczywistego braku środków nastąpiły, niestety, nieprawidłowości wynikające z winy rządu RP.

W województwie zachodniopomorskim, w dziale 87, to jest kultura fizyczna i sport, oraz w dziale 8721, to jest stowarzyszenia kultury fizycznej, wydatki należące do właściwości sejmiku województwa zachodniopomorskiego zostały uwzględnione tylko w części wynikającej z zadań byłego wojewody koszalińskiego - 1 milion 10 tysięcy zł - natomiast wydatki na ten cel planowane przez byłego wojewodę szczecińskiego w kwocie 1 milion 111 tysięcy zł zostały przyznane powiatowi grodzkiemu Szczecin.

Efektem takiego podziału środków jest fakt, że zadania ma realizować marszałek województwa zachodniopomorskiego, a środkami dysponuje prezydent Szczecina. Marszałek zwracał się w tej sprawie do ministra Jerzego Millera, jednak bezskutecznie.

Liczę, że pan minister zechce podjąć działania, które skorygują tę niewłaściwą sytuację.

Oświadczenie skierowane do Jerzego Buzka, prezesa Rady Ministrów:

Reforma służby zdrowia doprowadziła między innymi do bardzo trudnej sytuacji w uzdrowiskach, w tym Uzdrowiska Połczyn-Zdrój SA.

Dyrekcja, załoga i wszystkie związki zawodowe Uzdrowiska Połczyn-Zdrój, znając i popierając reformę, przygotowywały się od dwóch lat do jej wdrożenia. Dokonano restrukturyzacji, komercjalizacji i rejestracji niepublicznego zakładu opieki zdrowotnej, podnosząc jednocześnie standard bazy leczniczej. Działania te doprowadziły do optymalizacji kosztów i jakości usług. Jednak wskutek bardzo złej polityki kas chorych sytuacja uzdrowiska stała się dramatyczna. Przykładem takiej polityki kas chorych są takie fakty jak:

- brak wpłat bieżących oraz zaliczek za świadczenia zdrowotne zrealizowane w styczniu na rzecz ubezpieczonych na kwotę 1 360 921 zł. Regionalne kasy chorych wpłaciły do dnia 10.02.1999 r. kwotę 83 646 zł;

- wykorzystywanie przez większość RKCh pozycji "silniejszego", stosowanie formy dyktatu co do proponowanych ilości, cen i sposobu rozliczeń;

- administracyjne ograniczenie przez większość RKCh ustawowej dostępności do leczenia uzdrowiskowego poprzez wyrażanie w przedkładanych umowach chęci finansowania świadczeń zdrowotnych na poziomie 30-70% w stosunku do 1998 r.;

- ograniczenie ustawowych uprawnień ubezpieczonych do świadczeń zdrowotnych w zakresie lecznictwa ambulatoryjnego w uzdrowiskach poprzez zaniechanie ich wykupu przez prawie wszystkie KCh, w tym również przez Zachodniopomorską Kasę Chorych;

- jednostronne stosowanie w umowach z uzdrowiskami cen za świadczenia zdrowotne z zakresu lecznictwa uzdrowiskowego poniżej aktualnych kosztów własnych;

- nieuwzględnianie przez RKCh w cenach świadczeń zdrowotnych koniecznych nakładów na remonty, inwestycje, zakup sprzętu czy też utrzymanie całej infrastruktury okołouzdrowiskowej, w tym uzdrowiska zakładów górniczych, i dyktowanie cen za leczenie uzdrowiskowe poniżej kosztów własnych, co w konsekwencji doprowadzi do upadku uzdrowisk;

- brak jakiegokolwiek systemu rokowań i negocjacji oraz ujednolicenia propozycji umów z uzdrowiskami z uwzględnieniem ich specyfiki, lokalizacji i standardów medycznych;

- narzucanie w umowach bardzo długich okresów płatności oraz odrzucanie propozycji zaliczkowania usług uzdrowiskowych na zasadach stosowanych dotychczas przez MZiOS;

- nieuwzględnienie w rokowaniach interesu drugiej strony, stosowanie rozwiązań "siłowych" przy wykorzystaniu trudnej sytuacji świadczeniodawcy. Regionalne kasy chorych zupełnie nie chcą ponosić ryzyka i płacić za zamówioną ilość skierowań, a jedynie za faktyczne wykorzystanie miejsca.

Liczę, że zechce pan, Panie Premierze, zobowiązać ministra zdrowia i opieki społecznej do podjęcia skutecznych działań na rzecz poprawy sytuacji uzdrowisk, w tym Uzdrowiska Połczyn-Zdrój SA.

Oświadczenie skierowane do Jerzego Buzka, prezesa Rady Ministrów:

Zgodnie z art. 69 ustawy z dnia 13 października 1998 r. "Przepisy wprowadzające ustawy reformujące administracją publiczną" (Dz.U. nr 133 poz. 872) minister skarbu państwa jest zobowiązany do przekazania wykonywania praw i akcji w Zachodniopomorskiej Agencji Rozwoju Regionalnego SA. i Koszalińskiej Agencji Rozwoju Regionalnego SA. w Koszalinie - Sejmikowi Województwa Zachodniopomorskiego. Do dnia dzisiejszego pan minister Emil Wąsacz nie był łaskaw wykonać ciążącego na nim obowiązku ustawowego, mimo że odpowiedni wniosek tej sprawy zarząd województwa zachodniopomorskiego skierował do ministra w dniu 4 stycznia 1999 r.

W dniu 4 marca 1999 r. minister skarbu państwa skierował do marszałka województwa zachodniopomorskiego pismo, w którym informuje, że przepis art. 69 zawiera "zbyt wiele niejasności, aby bez dodatkowych wyjaśnień możliwe było przyjęcie jednoznacznej interpretacji tego artykułu".

Otóż stwierdzam, że minister skarbu państwa jest zobowiązany do wykonywania przepisów ustawy, a nie do ich interpretowania. Tym bardziej że pan minister w miesiącach styczniu i lutym bieżącego roku usiłował przeprowadzić zmiany w statucie KARR SA. oraz dokonać zmiany w zarządzie i wtedy nie miał wątpliwości prawnych. Zrodziły się one wtedy, kiedy rada nadzorcza nie dopuściła do niezgodnych z prawem działań ministra. Z tego wynika, że tak naprawdę nie chodzi o wątpliwości prawne, a o obsadzenie "swoimi ludźmi" jeszcze jednej agendy samorządowej.

Wyrażam przekonanie, że pan premier spowoduje wykonanie przez ministra skarbu państwa jego obowiązków ustawowych i wspomniana agencja zostanie przekazana samorządowi województwa zachodniopomorskiego.

* * *

Senator Wiesław Pietrzak złożył trzy oświadczenia do protokołu 32. posiedzenia Senatu:

Oświadczenie skierowane do Wojciecha Maksymowicza, ministra zdrowia i opieki społecznej:

Zwracam się do Pana Ministra z prośbą o udzielenie aktualnych informacji na temat programu osłonowego dla służby zdrowia oraz możliwości pozyskania środków z tego programu dla samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej. Na przykład w SP ZOZ Węgorzewo, woj. warmińsko-mazurskie, ze względów ekonomicznych i organizacyjnych, po wprowadzeniu z dniem 01.01.99 r. reformy w ochronie zdrowia do chwili obecnej rozwiązano umowy o pracę z 35 pracownikami - na ogólną liczbę zatrudnionych, według stanu na dzień 31.12.98 r., 359 osób. Wręczone wypowiedzenia są skutkiem znaczącej restrukturyzacji zakładu, wynikającej z faktu, że znaczna część usług świadczonych w ramach podstawowej opieki zdrowotnej została przekształcona w prywatne praktyki lekarzy rodzinnych i lekarzy specjalistów, działających na podstawie indywidualnych kontraktów z regionalną Warmińsko-Mazurską Kasą Chorych.

Nie bez znaczenia jest również fakt, że wobec dramatycznie niskich nakładów na ochronę zdrowia, będących w dyspozycji kas chorych, maksymalna redukcja zatrudnienia wydaje się być głównym sposobem na ratowanie zozów przed bankructwem. Jest to jednak "zabieg" niezwykle kosztowny dla tych jednostek z uwagi na konieczność ponoszenia ustawowych kosztów wypowiedzeń i odpraw zwalnianym pracownikom, na co w kasach ZOZ nie ma dodatkowych środków.

W związku z tym, iż zachodzi obawa, że ci dyrektorzy, którzy "odchudzą" swoje zakłady wcześniej, mogą zostać ukarani w ten sposób, że pieniądze z programu osłonowego trafią do tych zarządzających, którzy najdłużej będą zwlekać z redukcją zbędnych etatów, proszę pana ministra o możliwie szybką odpowiedź.

Oświadczenie skierowane do Mirosława Handkego, ministra edukacji narodowej:

W świetle zbliżającego się terminu wprowadzenia w życie reformy oświaty zaniepokojenie budzi wyjątkowo mała ilość środków finansowych przeznaczanych na dofinansowywanie gminnych inwestycji oświatowych. Gminy realizują je często po kilkanaście lat, np. miasto i gmina Biała Piska - 16 lat, gmina Krasnopol - 12 lat, gmina Węgorzewo - 5 lat. Przy aktualnych stanach budżetów gminy, szczególnie te z byłego woj. suwalskiego, gdzie bezrobocie wynosi ponad 20%, w żadnym wypadku nie poradzą sobie z tymi problemami. Fakt, że wojewoda warmińsko-mazurski otrzymał na ten cel z budżetu państwa jedynie kwotę 804 tysięcy zł, podczas gdy np. potrzeby jednej z gmin w tym zakresie, gminy Kalinowo, wynoszą 1,2 miliona zł, zakrawa na kpinę.

Dla samorządów gminnych inwestycje oświatowe stanowią zadania priorytetowe, szczególnie dlatego że przepisy wprowadzające reformę oświaty już w chwili obecnej stawiają przed nimi określone, konieczne do sprawnego funkcjonowania szkół wymogi, np. dostosowywanie budynków do nowego systemu szkolnictwa. Większość z nich znajduje się w bardzo złym stanie, dlatego też umożliwienie samorządom gminnym zakończenia rozpoczętych inwestycji oświatowych pozwoliłoby uniknąć wielu problemów i związanych z tym niepotrzebnych strat. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że obecnie nie ma gminy, która nie potrzebowałaby funduszy na te cele. Na uwagę zasługuje również kwestia braku w szkołach podstawowych hal sportowych. Dotyczy to zarówno szkół znajdujących się w miastach, jak i na wsiach.

Przedstawiony przeze mnie problem jest niezwykle istotny i budzi wśród zainteresowanych społeczności niepokój, dlatego też wnoszę do pana premiera o podjęcie skutecznych działań, dzięki którym mógłby on być rozwiązany.

Jednocześnie proszę o poinformowanie mnie, na jakich zasadach będą przydzielane gminom obiecane przez pana ministra autokary, niezbędne do dowozu dzieci do szkół.

Oświadczenie skierowane do Jerzego Buzka, prezesa Rady Ministrów:

Z wielkim zatroskaniem patrzę na ciężką sytuację ludzi bezrobotnych, szczególnie ze środowisk popegeerowskich, i ciągle powiększającą się sferę ubóstwa i nędzy. Sytuacja tych ludzi jest na tyle dramatyczna, że wymaga natychmiastowej poprawy. Stan jest taki, że gorzej już być nie może.

W połowie ubiegłego roku zapewniał pan premier, że problem bezrobocia w środowiskach popegeerowskich rozwiązywany będzie w sposób systemowy i będzie systematycznie ulegał poprawie. Niestety, fakty przeczą takiemu zapewnieniu, a sytuacja tych ludzi, widziana z dołu, jest wręcz tragiczna i ulegnie dalszemu pogorszeniu. Na czym opieram takie prognozy? Podam tu jako przykład woj. warmińsko-mazurskie. W roku ubiegłym wojewódzki urząd pracy z dawnego woj. olsztyńskiego dysponował kwotą 138,5 mln zł na wypłatę zasiłków i aktywne formy zwalczania bezrobocia - przy średniej stopie bezrobocia 16,9%. Na rok bieżący wojewódzki urząd pracy znacznie większego województwa warmińsko-mazurskiego otrzymał na te same zadania tylko 82 mln zł, czyli 60% kwoty ubiegłorocznej - przy obecnej stopie bezrobocia 21%. W ubiegłym roku gminy obecnego powiatu giżyckiego miały do dyspozycji 12,7 mln zł. Natomiast na rok bieżący, mając zapotrzebowanie na 16,5 mln zł, Powiatowy Urząd Pracy w Giżycku otrzymał tylko 6,9 mln zł, a ilość bezrobotnych uległa zwiększeniu. Ponadto bardzo negatywnie została przez samorządy odebrana ingerencja państwa w sprawie procentowego limitowania, a tym samym ograniczania środków przeznaczonych na roboty publiczne. Prace te, poza tym że dawały chociaż okresowe zatrudnienie ludziom znajdującym się w najcięższej sytuacji materialnej, bardzo korzystnie wpływały na rozwój infrastruktury komunikacyjnej, sanitarnej małych miast i wsi. Obecnie prace takie zostaną drastycznie ograniczone.

Dodatkowo sytuację bezrobotnych pogarsza przepis ustawy, 06.12.96 r., o zmianie ustawy o zatrudnieniu i przeciwdziałaniu bezrobociu oraz zmianie niektórych ustaw - DzU nr 147, poz. 687 - mówiący, że prawo do nabycia zasiłku przysługuje bezrobotnemu, który w ciągu 18 miesięcy przepracował 180 dni. Przepis ten w rejonach objętych strukturalnym bezrobociem, z racji bardzo ograniczonego rynku pracy, jest przepisem martwym i należałoby go dostosować do realiów.

Ponadto powiatowe urzędy pracy są niejako pracodawcami w stosunku do osób bezrobotnych i w wyniku reformy ubezpieczeń społecznych wykonują olbrzymią pracę na rzecz ZUS. Pracownicy tych urzędów wypełniają tysiące dokumentów, formularzy, a ciągłe zmiany i roszady dotyczące coraz większej rzeszy bezrobotnych powodują dodatkowe utrudnienia. Pracownicy ci, zamiast zająć się pomocą w znalezieniu pracy dla swoich petentów, zajmują się w coraz większym stopniu pracami typowo administracyjnymi, a nie taka jest przecież główna rola urzędów pracy.

Drastyczne zmniejszenie nakładów na aktywne formy zwalczania bezrobocia spowoduje, że coraz liczniejsza liczba bezrobotnych ustawi się w kolejce po pomoc w opiece społecznej. Niestety, sytuacja finansowa tych instytucji jest równie tragiczna. Dla przykładu, Miejsko-Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Węgorzewie, woj. warmińsko-mazurskie, w ubiegłym roku dysponował kwotą 1,78 miliona zł, natomiast na ten rok budżet jego wynosi tylko 1,06 miliona zł. Zabraknie około 0,9 miliona zł na wypłatę rent socjalnych i zasiłków gwarantowanych, nie mówiąc już o innych formach pomocy najuboższym.

Panie Premierze, fakty, które opisałem powyżej, są tylko suchymi liczbami, zestawieniami i porównaniami, jednak z nimi kryją się tysiące dramatów ludzkich i żeby tego doświadczyć, trzeba tam być i to zobaczyć. Często jeżdżę do miejscowości dotkniętych strukturalnym bezrobociem, do osiedli popeegerowskich, widzę tę beznadzieję i ten bezmiar nieszczęść ludzi zapomnianych przez wszystkich. Ludzie ci są rozgoryczeni i twierdzą, że rząd, którym pan premier kieruje, dąży wręcz do ich fizycznej likwidacji, a wtedy, jak twierdzą, problemu nie będzie. Są to wypowiedzi ludzi zdesperowanych, są one nierzadko drastyczne, ale trudno im odmówić racji.

Kieruję to oświadczenie na ręce pana premiera powodowany troską o ludzi najuboższych, ludzi zapomnianych, często bezradnych. Przestrzegam jednocześnie, że granice wytrzymałości tych ludzi są już bardzo napięte i w każdej chwili może dojść do nie kontrolowanego wybuchu niezadowolenia społecznego.

* * *

Senator Jerzy Markowski złożył dwa oświadczenia do protokołu 32. posiedzenia Senatu:

Oświadczenie skierowane do Emila Wąsacza, ministra skarbu państwa:

Rada Nadzorcza Huty "Ferrum" odwołała ze stanowiska prezesa zarządu pana Jana Korzeńca. Ten powszechnie szanowany w środowisku menadżer przeprowadził z sukcesem w hucie proces jej głębokiej modernizacji i restrukturyzacji. Huta ta poprawia co roku wyniki finansowe, np. w roku 1996 r. zysk wynosił 2,9 miliona zł, a w roku 1997 - 5 milionów zł, w roku 1998 - 8,4 miliona zł, a mimo to prezes zarządu został pozbawiony stanowiska.

W niniejszym oświadczeniu kieruję do pana pytanie: jakimi kryteriami kierowano się, podejmując tę decyzję i co zaważyło na jej podjęciu?

Oświadczenie skierowane do Janusza Steinhoffa, ministra gospodarki:

Walne zgromadzenie akcjonariuszy, czyli minister gospodarki odwołał cały, niedawno powołany, skład zarządu Rybnickiej Spółki Węglowej. Z wyjaśnień udzielonych przez ministra gospodarki prasie wynika, iż osoby te dopuściły się naruszenia zasad gospodarności.

W związku z powyższym, niniejszym oświadczeniem, kieruję do pana ministra pytanie: na czym polegała ta niegospodarność i jakie są jej przyczyny i przejawy?


Diariusz Senatu RP, spis treści, poprzedni fragment, następny fragment